czwartek, 8 lutego 2024

2. Gość

Kazuhiro Izumi był padnięty po całym dniu pracy. Dwa etaty plus szkoła, to było ponad siły tego 25 letniego chłopaka. Po wejściu do małego pokoju, rzucił plecak w kat, zapalił małą lampkę na biurku i upadł na łóżko z głośnym westchnięciem. Był tak zmęczony, że nie zauważył postaci, która siedziała na jedynym krześle w pomieszczeniu. - Wszystko gra? – spytała postać. - O rzesz! – chłopak zerwał się z posłania i stanął w koncie. - Nie bój się. Nie zjem cię. – dziewczyna obróciła się twarzą do lampki, a jej oczy zaskrzyły się czerwonym blaskiem. - Kim ty jesteś? I jak tu weszłaś? - Nie chciałbyś wiedzieć kim jestem i zapewne nigdy nie chciałbyś mnie spotkać. Ale jesteś wybrańcem dlatego tutaj jestem. - Że co? - Jesteś wybrańcem Boga. A co do twojego poprzedniego pytania to…zostawiłeś klucz na futrynie. – to oczywiście było kłamstwo , ale musiała się jakoś wytłumaczyć. - No pięknie. – powiedział chłopak i nieco się uspokoił. – Obca dziewczyna wie gdzie trzymam zapasowy klucz i do tego wchodzi do mojego pokoju bez zaproszenia. Mało tego twierdzi, że jestem jakimś wybrańcem. - Chyba musisz się z tym przespać. – odparła przybyła, po czym wstała z krzesła. - Czekaj! Jaki masz dowód na to, że jestem za kogo mnie uważasz? - Nie mam. Ale wiem, że nie zapomnisz tego spotkania. - Przecież nic o mnie nie wiesz, to skąd ta pewność? - Zdziwiłbyś się jak dużo wiem na twój temat. O śmierci rodziców, o siostrze w internacie na drugim końcu świata i o przyjacielu, który błąka sie po Piekle. Kazuhiro…czy to nie jest dużo? Mina Izumi zdradzała wielkie zdziwienie. - Znam imiona wszystkich ludzi na tym świecie. A tak na marginesie Sue Izumi mieszka w Los Angeles i już nie jest tą samą małą, grzeczną blondyneczką co kiedyś. A tobie radzę trzymać się jak najdalej od grzeszności tego świata. – powiedziała dziewczyna i zanim Kazuhiro zdążył co kolwiek powiedzieć przybyszka zniknęła zamykając cicho za sobą drzwi. Kiedy młody mężczyzna doszedł do siebie opadł na łózko zmęczony jeszcze bardziej niż przedtem. Nie wiedział co ma myśleć o tym co nieznana mu dziewczyna powiedziała o jego siostrze. Nie wiedział co myśleć o wszystkim co powiedziała. Zastanawiał się nad tym tak długo, aż usnął.

wtorek, 9 stycznia 2024

1. Przeobrażenie

Mesi Hahuro. Urodziła się w Shinnakano. Niewielkiej wiosce niedaleko Tokio. Jej ojcem był księgowy, a matka pracowała w wytwórni korali. Mesi w wieku 5 lat zaczęła słyszeć w głowie głosy, o których opowiedziała tylko swojej najlepszej przyjaciółce - Xiu Yang. Po jakimś czasie głosy w jej głowie umilkły, a ona była dzieckiem takim jak wszystkie inne. Dopiero, gdy rodzice wysłali Mesi do „Miasta Aniołów” na studia wszystko zaczęło się od nowa. Dlaczego wybrali akurat internat w Los Angeles? Tego nie wiedziała. Jednak, to właśnie w tym mieście zaczęły się z nią dziać te dziwne rzeczy. Nie dość, że słyszała głosy to jeszcze zaczęły wyrastać jej skrzydła, których ujawnienie się sprawiało jej ogromny ból. A po ich rozłożeniu stawała się kimś innym. Jakby traciła świadomość swoich czynów w postaci Anioła. Nie pamiętała tego kim jest i co robi. Dopiero dzisiaj w jej 21 urodziny anielska i ludzka tożsamość złączyły się w jedno. Siedziała w barze w Fussa i czekała na swoich przyjaciół, gdy nagle ból głowy stał się nie do zniesienia. Wyszła do toalety, aby ochłonąć. Niestety to był dopiero początek. Ból głowy przeszedł w ból na wysokości łopatek i był tak silny, że aż opadła na niezbyt czyste kafelki barowej łazienki i straciła przytomność. Po chwili ocknęła się z policzkiem przytulonym do zimnej podłogi. Podciągnęła się na umywalce i stojąc na drżących nogach spojrzała w lustro. Z jej ramion wychodziły śnieżnobiałe skrzydła. - Co do ch... ? - chciała powiedzieć cholery, a z jej gardła wydobył się jedynie warkot. Usłyszała za sobą świst, a następnie czyjś dość szorstki głos. - Witaj Amiel. Spojrzała w tę stronę i ujrzała nie wysokiego facecika około 50 lat z widoczną łysiną na przedzie. - Kim,... kim jesteś? - wysapała z trudem łapiąc oddech. - Jestem Zachariasz - odparł uśmiechając się delikatnie. - Czego chcesz? - wychrypiała. - Ja niczego, ja tylko obserwuję. - A ja chcę do domu. - wyszeptała jakby do siebie. I nagle cały ból minął, a ona znalazła się w idealnie białym miejscu, gdzie znajdowali się różni ludzie. Na środku pomieszczenia znajdował się jakby tron z białego marmuru, a po bokach różne białe stoły przy, których siedziały... Wróć lewitowały różne osoby. - Witaj Zahariaszu. - powiedziała wysoka zgrabna brunetka. - Witaj Duma. - Kogo nam tu przyprowadziłeś dzisiaj? - Amiel, ale chyba jeszcze nie doszła do siebie po przemianie. - odparł bez ogródek. - To nie dom. - wyszeptała Mesi-Amiel do siebie. Zahariasz zwrócił się w jej stronę: - Ależ to Twój dom, nasz dom. To Niebo. A więc dom, do którego wszyscy dążą.

niedziela, 8 sierpnia 2010

AKIRA XXI - SEN'I

     Alucard był co prawda niepocieszony faktem, że Caroll McKalvin nie była w istocie jego siostrą. Jednak z drugiej strony cieszył go fakt, że nie była też zwyczajnym człowiekiem. Gdyby nie Faris nie pokonałby Hegemona. Faris była bowiem żoną tego niegodziwca w zamierzchłych czasach. Jak się też okazało była jednym z Aniołów nocy i przez swego męża straciła anielską moc. Została uwięziona na granicy światów, niejako zawieszona w próżni. Teraz, kiedy „usmażyła” w promieniach słońca swojego oprawcę znów mogła przebywać w niebie.
- Właściwie, to powinnam ci podziękować. – powiedziała.
- Mi? Za co? To ja powinienem podziękować tobie, że go „upiekłaś”.
- Niby tak, ale gdybyś nie odczytał zapożyczonego od jednej dziewczyny przeszłego imienia,to nie miałabym szansy na wyzwolenie.
- „Zapożyczonego”? Czekaj, bo chyba czegoś nie rozumiem.
- Bo widzisz ja mam tylko jedno imię Faris lub Feris w zależności jak kto umie je wymówić. Pozostałe imiona i nazwiska są zapożyczone od innych ludzi.
- Czyli… – zawahał się – Czyli istnieje Margaret van Helden?
- Tak. I ma się dobrze. A co lepsze mieszka kilka przecznic stąd i obecnie nazywa się Mary Heller.
- Bardzo podobnie. Muszę lecieć! – rzucił Alucard i zmieniając się w nietoperza odleciał.
- Eh… Faceci. – westchnęła Faris i rozkładając swe szare skrzydła odleciała do Nieba.

     Mary nie mogła się doczekać kiedy wreszcie będzie w swoim mieszkaniu. Kapitan ? zadawał jej całą masę głupich pytań w łącznie z pytaniem: Gdzie była trzy godziny temu? A gdzie niby miała być? Nie miała ochoty odpowiadaą na miliardy pytań tego faceta. Jej myśli krążyły wokół przedmiotu schowanego w kieszeni. Chciała mu się przyjżeć już w taksówce, ale postanowiła nie kusić losu. Tym bardziej, że dziwnie taksówkarzowi patrzyło z oczu. Weszła do domu i zamykająć drzwi na klucz przeszła do sypialni. Wyjęła spod podwójnego dna szuflady komody, opasłą księgę. Wyjęła klucz z kieszeni i położyła na tomie tak, że rubin znalazł się w jego oczku. Dziwne było to wszystko. Klucz powinien otwierać zamek, jednak księga zamka nie miała, a mimo wszystko była zamknięta pasem i nijak nie można było się do niej dostać. Wtem zadzwonił dzwonek do drzwi. Mary, aż podskoczyła. Księga zleciała z jej kolan. Klucz zachaczając o uchwyt nie domkniętej szuflady przekręcił się o 180 stopni, coś zgrzytnęło. Pas zamykający treść księgi odskoczył. mary szybko upchnęła księgę pod łóżkiem i poszła do drzwi. Za progiem stał nie kto inny tylko… listonosz. [wiem, wiem, byliście niemal pewni, że to Alucard, niestety nie :) ]
- Przepraszam, czy tutaj ktoś mieszka? – spytał dość młody mężczyzna wskazując na drzwi sąsiadów.
- Tak, ale od miesiąca są w Polsce u córki. – odparła Mary, która pilnowała mieszkania państwa Grabowskich pod ich nieobecność. – Ja mam odbierać wszelką pocztę. Tu jest upoważnienie. – powiedziała machając mu przed nosem kawałkiem papieru.
- Proszę tu podpisać. – powiedział – Dziękuję. – dodał, wręczając Mary kopertę
- Do widzenia. – odparła i zamknęła drzwi.
     List był z gazowni, przynajmniej tak było napisane na kopercie. Jednak jak wielkie było zdziwienie panny Heller, kiedy otworzyła kopertę. Znajdowała się tam kartka znastępującym napisem:
” Mary Heller, przekręć klucz o 90 stopni w prawo i 180 stopni w lewo.”Nic więcej. Żadnego podpisu, parafki. Nic. Mary przeszedł dreszcz, ale i tak pobiegła spowrotem do sypialni. Wyjęła księgę spod łóżka i przeleciała kilka pierwszych kartek. Były… puste. Spojrzała na list i obróciła klucz według instrukcji. Rozbłysło czerwonawe światło z rubinu, a klucz przemienił się w znak wampirów.[rysunek po prawej z napisem "Vampire"]…

- Coś się dzisiaj wydarzy. – powiedziała nagle Diabli upijając łyk jakiegoś płynu z kryształowego kielicha.
- Eh… Przstań krakać, bo ja mam dość jak na ostatni czas. – dparła Lunitari, która siedziała obok przyjaciółki na kamiennym krześle.
- Naprawdę coś się stanie. Czuję to. Coś wisi w powietrzu.
- Nie kracz lepiej. Chwilowo nie mam ochoty na spotkania z Platynowłosym…
     Diabli nie słuchała dalszych wywodów pani księżyca. patrzyła w dal jakby chciała zobaczyć co znajduje się za horyzontem. Było to jednak niemożliwe, gdyż mgła spowijała ten świat swą szczelną zasłoną.

     Mary owiał chłód. Odwróciła się i zobaczyła, że lustro za nią jest zamarznięte.
- A niech mnie. Jednak to nie był sen. – powiedziała sama do siebie.
     Podeszła bliżej i odczytała zdanie z księgi, które migotało złociście:
„Bramo światów otwórz przede mną swe podwoje
 i spraw bym się stała sobą prawdziwą na zawsze”
     W tym momencie na ramie lustra pojawiły się srebrne litery w jakimś nieznanym Mary języku. Tylko ostatnie trzy słowa były zrozumiałe. Odczytała je „Przejdź przez lustro”, co też powoli uczyniła. Najpierw wsadziła jedną rękę, potem drugą, a na końcu cała przeszła na drugą stronę lustra. Wbrew temu, że znalazła się w lodowej grocie to jednak nie było jej zimno…

     Alucard [dosłownie] wpadł do mieszkania Mary Heller. Spojrzał na podłogę i ujrzał otwartą księgę. Podniósł ją i odczytał złocisty napis „W końcu jesteś w domu.” Uśmiechnął się do siebie. Nie zdążył uczynić nic więcej, gdyż potężna eksplozja wstrząsnęła tą częścią Los Angeles. Lustro rozprysło się na miliardy maleńkich drobinek srebrnego pyłu.
     Alucard co prawda nie bezpośrednio, ale dopiął swego. Odnalazł Margaret van Helden po swojej stronie lustra i zamienił ukochaną siostrę w prawdziwą Panią Wampirów.
Astaire, chłopak Mary po pęknięciu lustra został uwięziony w świecie ludzi i póki co przebywa w nim jako Kira Nansusaja.
KONIEC CZĘŚCI 1 NIE OSTATNIEJ :)

poniedziałek, 2 sierpnia 2010

AKIRA XX - KI

     Mary siedziała w pracy i razem z Ashley pisały pilny artykół. Nagle zadzwonił telefon i obie kobiety podskoczyły do góry.
- Kurcze pali się gdzieś czy jaka cholera? – zirytowała się Ashley.
- Odbiorę. – powiedziała Mary i podniosła słuchawkę. – Tutaj wydawnictwo „Koszmarne dni”. W czym mogę pomóc?
     Za takie powitanie potencjalnego klienta dostała by burę od szefa, ale w tej chwili było jej wszystko jedno. Chciała wrócić spokojnie do dalszego pisania artykułu.
- Z tej strony porucznik Martin Shanzez z miejscowej policji Los Angeles. Chciałbym rozmawiać z panną Mary Heller. – powiedział mężczyzna po drugiej stronie linii.
- Przy telefonie.
- Mam dla pani smutną wiadomość…
- Mów, że pan szybciej bo nie mam czasu. – powiedziała zirytowana.
- Pani mama… Nie żyje. – powiedział porucznik.
- Słucham???
- Pani mama została ugryziona przez nieznanego nam jeszcze osobnika, który…
     Reszty Mary już nie słyszała. Opadła bezwładnie na krzesło, a słuchawka, którą trzymała w dłoni spadła z hukiem na biurko.
- Halo! Halo! Jest tam pani???
- Mary! Mary! Ocknij się! – krzyczała Ashley jednocześnie łapiąc w dłoń słuchawkę – Zemdlała. – powiedziała krótko, po czym odłorzyła ją na widełki.
     Cucenie koleżanki zajęło pannie Sunshine dobre 15 minut.
- Mamo… Mamo! MAMO!
     Mary zaczęła się miotać po całym pokoju. Zrzucając wszystko z biurka, półek, a nawet wyzywając szefa, który chciał zobaczyć jak im idzie pisanie artykułu.
- Chyba wolałam jak byłaś nieprzytomna. – powiedziała do siebie i skinęła na wysokiego mężczyznę o kruczoczarnych włosach.
     Mężczyzna wszedł i jednym ruchem zamknął w swej dłoni oba nadgarstki Mary. Drugą ręką natomiast złapał ją w pół i zarzucił sobie na ramię. Panna Heller kopała i szarpała się, ale uścisk mężczyzny był silniejszy od jej furii. Kiedy dotarli do wilkiego czarnego samochodu, mężczyzna władował Mary do środka i zamknął drzwi. Uderzył dwa razy w dach i pojazd ruszył. Mary lekko oprzytomniała. W samochodzie było szarawo, gdyż miał przyciemniane szyby. Nie widziała kim jest szofer, gdyż zasłaniało jej widok coś w rodzaju metalu. Poczuła się trochę jak jakiś vip, którego wożą limuzyną. Usiadła wygodniej na obitych białym futrem siedzeniach. Uspkoiła się trochę. Po chwili samochód się zatrzymał, a drzwi otworzył jej brunet w szarym płaszczu.
- Witam panno Heller. Miałem nadzieję, że pani przyjedzie. Nie myślałem jednak, że tak szybko się pani zdecyduje. – powiedział szczerząc się w uśmiechu.
- Zdecyduje??? – Mary była zdziwiona.
- Przepraszam nie przedstawiłem się. Jestem kapitan Nasti Hasuke z japońskiej policji.
- Moment! O co tutaj do jasnej cholery chodzi? Dzwoni do mnie jakiś porucznik i mówi, że mama nie żyje. Potem jakiś goryl wrzuca mnie do samochodu, którym jestem dostarczana jak jakiś worek ziemniaków do faceta, który mianuje się kapitanem policji japońskiej. Czy ktoś może mi to wytłumaczyć!!!
- Już pani tłumaczę. Pani matka była agentką służb specjalnych stanowej policji Los Angeles. Podczas pobytu w Japonii dwa lata temu przeniknęła do przestępczego świata. Jednak popełniła błąd, którego o mały włos nie przypłaciła wtedy życiem. Jakuza dwiedziała się, że Monic Heller jest amerykańskim szpiegiem.
- Podejrzewacie, że to Jakuzazabiła moją mamę?
- Proszę za mną. – powiedział kapitan wchodząc do budynku i kierując się na drugie pietro dodał – Na początku tak myśleliśmy, jednak po oględzinach miejsca zbrdni stwierdzamy, że to ans już nie dotyczy. Chciałem tylko, aby pani zobaczyła wszystko przed przyjazdem policji i techników Los Angeles.
     Drzwi do mieszkania Monic były szeroko otwarte. Kapitan i Mary weszli do środka. Nie było widać śladów walki. Jedno co mogło zaniepokoić, to leżący na podłodze w przedpokoju nóż. Był wygięty w połowie o 90 stopni. Ktoś lub coś musiało mieć naprawdę dużą siłę. Dopiero, gdy weszło się do salonu można było dostać zawału. Pokryty kafelkami ciężki kamienny stół, był przewrócony do góry nogami. Regał, na którym zazwyczaj stały równo poukładane książki był roztrzaskany. Cała porcelana i kryształy pobite w drobny mak. Na środku tego pobojowiska leżało samotne ciało pięknej kobiety. Mary podeszła ostrożnie do matki. Kobieta leżała w kałuży krwi, która jeszcze do niedawna spływała z rozszarpanej szyi. Jej oczy patrzyły niemrawo w jakiś punkt pod jedynym całym meblem, czyli sofą.
- Mamo… – wyszeptała Mary i spojrzała w kierunku, gdzie patrzyły oczy.
     Pod sofą coś zabłyszczało. Mary wyciągnęła ostrożnie przedmiot spod mebla, jednak nie przyjrzała mu się za dobrze, bo usłyszała jak kapitan podchodzi do niej. Schowałą szybko przedmiotdo wewnętrznej kieszeni płaszcza. Przesunęła ręką po twarzy swej matki i zamknęła jej oczy.
- Jak pani myśli kto mógł to zrobić? – spytał mężczyzna kucając obok dziewczyny.
- Nie wiem, ale napewno nikt, kto jest człowiekiem.

sobota, 31 lipca 2010

AKIRA XIX - HAKEN NO SHI

     Caroll włączyła telewizor, była ciekawa, czy pokażą coś na temat jej ostatniej sprawy. Była adwokatem biznesmana z Tokyo, którego oskarżono o zamordowanie żony. Jednak sprawa od początku była przesądzona na korzyść jej klienta. Okazało się bowiem, że morderą jego żony był jej brat. Zazdrościł on siostrze pieniędzy jakie zarabiał mąż kobiety.
     „… Uwaga! Informacja z ostatniej chwili! Prosimy o zamykanie wszystkich wejść i okien w domach oraz mieszkaniach. W mieście grasuje niezidentyfikowany osobnik , który gryzie swoje ofiary i wysysa z nich krew. Do tej pory zginęło już 40 zakonników z Zakonu Kartuzów pod Grenoble i już 27 osób w samym Los Angeles.”
     Spiker przeszedł następnie do dalszej części wiadomości. Caroll wzdrygnęła się nieco. Jeszcze niedawno była dość głośna sprawa dotycząca Martina Gomeza, a już dzieje się coś nowego. Mimo woli podeszła do okien i pozamykała je. Kiedy szła sprawdzić, czy zamknęła drzwi wejściowe, usłyszała szmer na korytarzu. Nie zdążyła jednak do nich dobiec, aby zamknąć zasówę. Dzrwi otworzyły się z rozmachem, a przed nią stanął stanęła wysoka postać w czarnym płaszczu. W pierwszej chwili myślała, że to ten nieznajomy z pomarańczowymi oczami. Dopiero po sekundzie zobaczyła, że owa postać jest umazana krwią.
- Boże! – krzyknęła wycofując się do salonu.
- Ha ha ha! Bóg ci nie pomoże Margaret van Helden. – zaśmiał się przybysz grobowym głos.
     Caroll cofnęła się jeszcze bardziej. Jednak jej przerażenie sięgnęło zenitu, kiedy postać ściągnęła kaptur, który chronił ją przed słońcem. Był to mężczyzna o kruczo czarnych włosach. Miał dwa wystające po bokach kły, z których skapywała krew. Mężczyzna zbliżał się do niej coraz bardziej, a ona cofała się jeszcze dalej. Gdy znalazła się w kuchni rzuciła w nieznajomego wielkim nożem. Jednak mężczyzna podniósł do góry swą szponiastą dłoń, a nóż zatrzymał się w powietrzu, jakby zawieszony w próżni. Caroll podbiegła do lodówki. Nie miała już gdzie uciec…

Alucard przybył do domu Caroll i zastał otwarte na ościerz drzwi.
- Cholera! – zaklą.
     Przeszedł przez próg i powędrował za krwawymi śladami do kuchni, gdzie Hegemon trzymał w swoich szponach szarpiącą się dziewczynę.
- Zostaw ją paskudo! – wykrzyknął.
- Ha ha ha!!! – zaśmiał się tamten.
     Odwrócił głowę, ale nie zwolnił uścisku.
- Myślisz, że taki słabiak jak ty może mi zagrozić? – powiedział ironicznie – Jestem twoim wielkim przodkiem!
     W tym momencie Alucard ujżał jego olbrzymie nietoperze skrzydła, które wyprostowały się teraz.
- Zostaw moją siostrę w spokoju!
- Po moim trupie. Ha ha ha!!!
     W tym momencie Hegemon wgryzł się w białą szyję Caroll, Która upadła na drewnianą podłogę.
- Umarła dla tego świata. Żywa dla mojego świata. Naszego świata Alucardzie. Twoja siostra będzie moją sługą. – odparł Hegemon przewiercając van Heldena czerwonymi oczami.
     Wampir jednak nie miał zamiaru popuścić swojemu „panu” tej zniewagi płazem. Rzucił się na niego ze srebrnym mieczem, jaki jeszcze jako człowiek dostał od Margaret na swoje 20 urodziny…

     Caroll otworzyła oczy. Ból jaki czuła w okolicy aorty był niemal nie do zniesienia. Zamglonym wzrokiem zobaczyła dwie walczące ze sobą postacie. Nie wiedziała kim są, a oni nie wiedzieli, że ona jest żoną ojca wszystkich wampirów Hegemona.
- Giń smarkaczu. – odezwał się większy cień.
- Nigdy Hegemonie.
- Nie bądź dzieckiem Alucardzie. Prędzej czy później twoja siostra i tak zostałaby wampirem…
     Feris nie słuchała już dalej. Wiedziała, że musi się pozbyć Hegemona raz na zawsze. Wpadła na genialny pomysł. Podczołgała się do wielkiego okna, które miało przyciemniane szyby.
- Alucard załóż kaptur i odwróć się tyłem do okna! – krzyknęła po czym nacisnęła zielony guzik.
     Sprawił on momentalnie, że okno się rozjaśniło i do pomieszczenia wpadły promienie słońca. Alucard zdążył w ostatniej chwili uskoczyć w cień. Jednak Hegemon za późno zrozumiał komendę Feris.
- Zemszczę się niewdzięczna kobieto!!! – wykrzyknął, kiedy ostatnie promienie słońca nad Los Angeles spalały jego wampirze ciało.
     Alucard założył kaptur i podszedł do kobiety leżącej pod oknem.
- Nie jesteś Margaret, prawda? – spytał.
- Nie. Jestem Feris Abigail.
- A więc to był twój mąż.
- To był tyran, który nie pozwalał mi cieszyć się miłością. – powiedziała spuszczając głowę.
     Alucard pomógł jej wstać i oboje otworzyli owo wielkie okno w kuchni Caroll McKalvin, a raczej Feris Abigail, a witr rozwiał szczątki Hegemona.

środa, 21 lipca 2010

AKIRA XVIII - RIBASU HASHA NO

     Merte otworzył oczy. Wydawało mu się, że jest jak dziecko we mgle. Rozejrzał się po celi. Spojrzał na niewielkie okienko znajdujące się powyżej łóżka. Księżyc świecił jasną poświtą.
- I znowu noc. – pomyślał.
     Dziwnym zrządzeniem losu te krótkie momenty, kiedy się budził trafiały się, albo późnym wieczorem, albo w nocy. Już nie pamiętał blasku słońca, w którym jako dziecko lubiał się wygrzewać.
- To pewnie te środki nasenne – pomyślał znowu. – sprawiają, że przesypiam całe dnie.
- Ale chce mi się pić. – te słowa wypowiedział na głos nie świadomy obecności kogoś jeszcze.
- Już niedługo się napijesz do syta. – odparła ciemna posać w rogu obok drzwi.
- Kim, kim ty jesteś? – spytał zaskpoczony zrywając się z łóżka i wciskając w przeciwległy róg.
- Kimś kogo nie znasz, a kto zna ciebie. – odparła postać.
- Nie jesteś lekarzem…
- Nie. Ha ha ha!!! – cień roześmiał się złowrogo, jakby zza grobu. – Jestem Krwawy Oblubieniec i pilnuję ciebie odkąd tylko mój pan podarował ci nowe życie.
- Nowe życie…
- Tak nowe życie.
      Tą niezbyt inteligentną rozmowę przerwało gwałtowne otworzenie się drzwi. Do pomieszczenia wszedł lekarz (jakiś inny tym razem) oraz dwóch jego pomocników. Jeden z nich zapalił swiatło, które trochę oślepiło zakonnika, ale szybko się do niego przyzwyczaił.
- Jak się dzisiaj czujemy? – spytał lekarz.
- Całkiem dobrze. Tylko chce mi się pić. – wychrypiał Merte
- Oh!!! Musisz jeszcze wytrzymać. Zrobimy tylko niezbędne badania i się napijesz. Póki co wyjdź z tego kąta i połóż się spokojnie na posłaniu.
     Merte posłusznie wykonał polecenie zerkając w stronę ciemnej postaci. Jednak prócz pustego kąta nic tam nie zobaczył.
- Tak lepie. – odparł lekarz i wyciagnął ze swojej torby strzykawkę.
- Jest pan dziwnym przypadkiem. – powiedział jeden z asystentów lekarza. Wysoki blondyn, który zmierzył mu ciśnienie i puls. – Nie ma pan pulsu, a cisnienie jest niższe niż dopuszczalna norma. Zwykły człowiek przy takim ciśnieniu by wykorkował. – powiedział i uśmiechnął się jakby do siebie, ukaując rząd równych, lekko pożółkłych zebów. Najprawdopodobniej palił papierosy.
- Tak. Pan zakonnik jest naprawdę wyjątkowym przypadkiem. – odparł lekarz wbijając strzykawkę w żyłę Merte.
     Kiedy Merte zobaczył wpływającą krew, to najpierw zrobiło mu się słabo. Po chwili jednak spojrzał na szyję lekarza i niemal słyszał jak tetni w niej życie. W tej chwili pękła żarówka.
- Cholera!!! Co się dzieje??? – to blondyn zawodził swoim piskliwym głosem.
- Zapal to cholerne światło!!! – wrzasną drugi asystent, szatyn.
- Aaaaaa!!! – usłyszeli krzyk lekarza.
     To Merte wbił się kłami w jego szyję i łapczywie wysysał z niej krew.
- Doktorze!!! – wrzasnęli obaj asystenci jednocześnie.
     Zakonnik, kiedy wypił krew z lekarza, nie czekając ani sekundy zabrał się za szatyna.
- Rat… – głos szatyna zamarł w połowie.
- Matko jedyna co się dzieje? – wychlipiał blondyn, który powoli przesówał się w kierunku drzwi, przez które weszli.
     Nagle usłyszał głos.
- Jam jest Hegemon! Władca wszystkich wampirów istniejących na tym świecie! Odrodziłem się na nowo, aby zniszczyć do końca to co zacząłem niszyć miliony lat temu! A w krwi twojej tkwi moja siła.
     Blondyn ostatnie zdanie usłyszał bardzo wyraźnie, gdyż Merte, a raczej Hegemon wyszeptał mu je do ucha. Po czym przejechał jezykiem po jego szyi i wbił się w nią kłami. Kiedy wypił przedostatnią kroplę jego krwi, otworzył drzwi celi i niczym wiatr pomknął zabijać innych zakonników.
Po opuszczeniu celi przez Hegemona, Krwawy Oblubieniec również opuścił to miejsce spiesząc powiadomić wszystkie wampiry o odrodzeniu się ich Pana i władcy.