wtorek, 20 kwietnia 2010

AKIRA XI - SENSO

EPIZOD 2 – Lunitari & Diabli

/Diabli Czerwonooka/

     Właśnie wylądowaliśmy na polu bitwy. Czas zmierzyć się z prawdą.
- Co ty tutaj robisz? – spytał Alucard widząc mnie schodzącą z grzbietu smoka. – I co ON tutaj robi? – dodał zerkając złowieszczo na Sa’ela.
- Robię to, co do mnie należy. – wypaliłam bez chwili zastanowienia.
     Co prawda złamałam rozkaz narzeczonego, ale do cholery miałam takie samo prawo być tutaj jak siostry White. W końcu jestem panią Midland i Ognistego Kręgu. Postanowiłam nie wdawać się w zbędne dyskusje i ulotniłam jak najprędzej na lewe skrzydło, gdzie moje wojska pod wodzą Tuptima Piekielnika walczyły z hordą czarownic.
- Witaj Tuptimie jak nam idzie?
- Całkiem nieźle pani.
- Nie źle, nie źle… – powiedziałam odganiając mieczem jedną z czarownic, która ewidentnie się na mnie uparła. – Macie wyciąć ich wszystkich w pień i to w tej chwili.
- Tak jest pani. – odparł Tuptim po czym przeniósł się kawałek w bok, żeby pomóc swemu synowi, który po raz pierwszy był na wojnie.
     Byłam ściekła jak nie wiem, co. Kątem oka zauważyłam, że rozmowa, Alucarda z Sa’elem nie należała chyba do najprzyjemniejszych, gdyż obaj wyraźnie wkurzeni włączyli się do walki po przeciwnych stronach tej samej drużyny. W ferworze walki, zajęta własnymi myślami prułam w głąb tej tłuszczy. Dopiero, kiedy poczułam ostre, zimne ostrze na swym ramieniu ocknęłam się z zadumy. Obróciłam się gwałtownie robiąc jednocześnie unik przed ciosem wyprowadzonym przez przeciwnika, a raczej przeciwniczkę, gdyż okazała się nim Luni. Z rozwianym włosem i srebrzystym płaszczu patrzyła na mnie tymi swoimi zimnymi oczami jakby chciała powiedzieć „Wreszcie się spotykamy przyjaciółko, to twój ostatni dzień.”

/Lunitari Srebrzysta/

     Bardzo chciałam dorwać Platynowłosego i przetrzepać mu to jego wampirze ciało. Jednak, aby dobrać się temu krwiopijcy do skóry musiałam zmierzyć się najpierw z całą masą innych wampirów, szalonych dziewic, ogrów, gnomów i różnych innych stworzeń, będących zwolennikami Alucarda i jego twardej polityki. Nikt jednak nie dorównywał moim umiejętnością, dlatego ginęli jeden po drugim. W pewnym momencie zauważyłam, że ktoś jakby utorował sobie drogę w tej masie. Uniosłam się w górę i ujrzałam Diabli walczącą zaciekle z bardzo namolną czarownicą, która to cofała się pod naporem Ognistego Miecza to napierała na nowo. Wylądowałam za jej plecami. Dałam znak czarownicy, że demonica jest moja, po czym dotknęłam jej ramienia swym mieczem. Odwróciła się gwałtownie i mrużąc swe czerwone oczy, pałające nienawiścią i żądzą zemsty, a jednak tak nieobecnymi, że aż pełnymi pustki strąciła mój miecz z ramienia. Była naprawdę bardzo wkurzona. Zauważyłam, że nie używa swych czarów. Czyżby zabrakło jej sił? Chyba nie skoro rzuciła się na mnie jak dzikie zwierzę. Używając księżycowej magii odpłynęłam w tył.
- Jesteś tchórzem. -  wysyczała.
- Tak, dlatego, że używam potencjału w przeciwieństwie do ciebie? – powiedziałam spokojnie z szyderczym uśmiechem na twarzy.
- Każdy głupi potrafi się posługiwać magią…
- Zapewniam cię, że nie każdy…
- Milcz i walcz… bez magii.
     W jej głosie było coś złowieszczego, chociaż nieco rozśmieszyły mnie jej słowa, bo przecież dzięki magii istniejemy i po to, aby jej używać. Jednakże przypomniałam sobie słowa przepowiedni, którą przekazała mi matka:
„Przyjdzie kiedyś taki dzień, że demon wyrzeknie się magii,
 Przyjdzie taki dzień, kiedy nastąpi wielka wojna,
 Przyjdzie dzień, w którym księżyc będzie walczył z ogniem,
 Spłyną wtedy z nieba szare smoki
 I stanie się Anioł.
 On będzie panem wszystkich światów,
 Wszystkich mieszkańców
 I wszelkiego innego stworzenia.”
     Przeszył mnie lekki dreszcz na samo wspomnienie. Przepowiednia się dopełniała. Moja przyjaciółka – demon ognia – stanęła przeciwko mnie – pani księżyca. Ta sama demonica zrezygnowała z używania swej magii. Jest wielka wojna. Brakowało tylko szarych smoków i owego Anioła. Nie miałam jednak czasu zastanowić się nad tym głębiej, ponieważ Diabli natarła na mnie z całą swoją siłą i musiałam przyznać, że nawet bez mocy ognia, jaką w sobie posiadała była dość silna. Na, tyle, aby wytrącić mi z dłoni Miecz Księżycowy… Nie dałam jednak za wygraną i dobywszy srebrną szpadę zatrzymałam kolejny jej cios milimetr od swojej głowy, w której pojawiło się jedno pytanie:, Kto jest owym Aniołem, bo na pewno nie Diabli?

/Diabli Czerwonooka/

     Udało mi się wytrącić Luni z ręki Miecz Księżycowy, jednak nie przewidziałam, że ma jeszcze srebrną szpadę ukrytą pod połami połyskującego płaszcza. Ona nigdy się nie poddaje, tak samo jak ja. Nie mogę jej wybaczyć, że przeszła na stronę wilkołaków. Zawsze byłyśmy zgodne, zawsze szłyśmy ramię w ramię. A teraz, co? Walczymy przeciwko sobie jak dwa wygłodniałe…wilki. Brrrr… Ohyda. Równo wyprowadzamy ciosy i blokujemy je sobie nawzajem. Z boku wygląda to trochę komicznie. Jak zabawa, a nie jak pojedynek. Kiedy nasze oręża szczękały miarowo poczułam się, jakby nic więcej nie istniało prócz nas obu. W pewnym jednak momencie równocześnie wyczułyśmy obecność kogoś trzeciego. Jednak byłam szybsza. Najpierw przyblokowałam szpadę Luni, jednocześnie wyciągając jej miecz wbity w ziemię obok mnie. Podniosłam go do góry celując w obrzydliwie wielki pysk szarej masy. To bydle było ogromnym szarym smokiem dosiadanym przez samego Dragonesa, władcy Szarych Smoków ze Stromych Skał. Teoretycznie, każdy z nas miał swoje królestwo i swoją ziemię, praktycznie jednak, to Dragones rządził całym naszym światem i tylko Szare Smoki były w stanie nas zniszczyć, a dokładniej wszystkich prócz istot tak samo jak one posiadających moc ognia. Dragones wykonał niewielki gest w powietrzu i ujrzałam jak smok napina swe mięśnie. Byłam jednak szybsza i nie czekając aż ja, a przede wszystkim Luni, staniemy się grillowanym mięskiem, wypowiedziałam zaklęcie:
-  „Kamei hamanta ersentes chanoa more Diabli.” – co w tłumaczeniu z języka demonów na ludzki oznaczało nie mniej, ani więcej, tylko: „Wieczny ogniu chroń swą służebnicę Diabli.”
     W sekundę czerwony ogień buchnął wkoło nas tworząc najpierw krąg, a potem strzelając ku górze i zamykając kopułą cztery metry nad nami.
- Rany! Co to było? – spytała Luni patrząc na mnie z niedowierzaniem.
- Szare smoki.
- Nie to. Ten facet?
- Dragones, ich władca i pan wszelkiego zniszczenia.
- A ten ogień?
- To moja tarcza.
- Ale one też zieją ogniem…
- Owszem, ale inny ogień jest w stanie zatrzymać ich ogień.
- Uratowałaś mi życie. – powiedziała w końcu.
- Drobiazg. – powiedziałam.
- Ty to nazywasz drobiazgiem?
- Luni zrozum to najgorsza z sił zła. Nasz wspólny wróg. Zarówno dla ciebie, jak dla mnie i dla wampirów, czy wilkołaków. Te smoki zabijają wszystko.
- A co zabija je?
- Nic. Inny ogień może je zatrzymać, ale nie zabić.
- Napewno nic? Może jakieś zaklęcie? – patrzyła na mnie dziwnym wzrokiem.
- Zaklęcia są nie skuteczne. Tylko Anioł mógłby zniszczyć zło, które w nich siedzi.
- Anioł… – wyszeptała Luni pogrążając się w myślach.

/Lunitari Srebrzysta/

- Anioł… – nie mogłam uwierzyć, że ona to powiedziała.
     Anioł mógł zabić Szare Smoki, tylko gdzie tego Anioła szukać? Gdzie on jest i czy już się przebudził, czy dopiero się przebudzi? Istnieję tutaj zbyt krótko, by wiedzieć, co stało się z Aniołem. Czy Diabli to wiedziała? Przepowiednia mówiła, że; „…stanie się Anioł…”, ale skąd, jak, gdzie i kiedy? Luni cieszyła się tylko, że ogień Diabli powstrzymał smoka przed zrobieniem z niej kupy popiołu.
- Zostań tutaj. – powiedziała nagle demonica ognia – Ten ogień ochroni cię przed smokami tak długo, jak długo będą one w pobliżu. Ja idę zobaczyć, co się dzieje na polu bitwy.
- Nawet jakbym chciała to i tak nie mogę stąd wyjść. Zostałam zamknięta w ognistej klatce. – powiedziałam z lekką nutką sarkazmu w głosie.
- Ciesz się, że będziesz w klatce, która cię chroni, a nie smażonym demonem.
- Cieszę się, cieszę, tylko co ja mam sama tutaj robić?
- Rachunek sumienia. – powiedziała Diabli, po czym zostawiając mnie pod ognistą kopułą przeszła na drugą stronę.
- Usiadłam, więc na środku kręgu i skupiłam wszystkie myśli na tym, aby księżyc, którego jestem patronką, pomagał Diabli i całej reszcie w pokonaniu Szarych Smoków.

piątek, 2 kwietnia 2010

AKIRA XI - SENSO

EPIZOD 1 – Diabli & Sa’el.
 
/Diabli Czerwonooka/

     Dobrze, że on nie wie, że wbrew przykazaniu prowadzę swoje wojska do walki. Alucard chyba oszalał myśląc, że grzecznie będę siedziała na zamku z założonymi rękami. Nic nie robienie to nie moja bajka. Dlatego też wbrew jego woli objęłam dowództwo jako swoja przyrodnia siostra Aszoreth. Siedzę właśnie na swoim ognistym motorze i przemierzam las. Prawidłowo to powinnam walczyć na polu jak wszyscy, ale jako zwolenniczka bardziej ekstremalnych wrażeń zapuściłam się w głąb lasu, gdzie jak narazie nie było ani widu ani słychu wilkołaków.
- Czyżby nie odpowiadał im blask ognia? – powiedziałam sama do siebie – Oho… chyba dotarłam do Zapomnianego Miasta. Podobno stąd nie ma powrotu. Zobaczymy…
Nie czekając ani chwili pognałam przez pustynną polanę w stronę owego miasta. Kiedy byłam w połowie drogi zauważyłam za sobą poruszający się cień. To wilkołak próbował mnie dorwać. Wyciągnęłam, więc Ognisty Miecz i nie zmniejszając pędu próbowałam go dźgnąć. Jednak wynik tej próby był opłakany w skutkach nie dość, że nie zauważyłam przed sobą wystającego korzenia i wyleciałam w powietrze lądując parę metrów od przewróconego motoru twarzą do ziemi, wzbijając przy tym tumany kurzu, to jeszcze miałam sporo szczęścia, bo miecz wyleciał mi z ręki i wbił się w suchą ziemię zaledwie o centymetr od mojej głowy. Otrzepałam się z kurzu i odwróciłam twarz w stronę człeko-wilka, który właśnie znajdował się tuż nade mną szczerząc swe paskudne zęby. Wykonałam coś jak przewrót po ziemi, wyciągając w tym samym czasie miecz i mierząc nim w kudłacza, jednak bez motoru nie było łatwo się bronić, pusta przestrzeń to najgorsze miejsce do walki z wilkołakami, tym bardziej, że z lasu nadciągał kolejny. Walka z dwoma kudłaczami przy pomocy jednego miecza? Mało optymistyczny widok. Poza tym musiałabym trafić w serce, żeby zabić to paskudztwo. Ogień, co prawda odganiał je trochę, ale nie na tyle daleko, żebym mogła czuć się na tyle bezpiecznie, aby odwrócić od nich wzrok. Właśnie wykonując obrót z wyciągniętym poziomo płonącym mieczem próbowałam odgonić od siebie większego z nich powoli cofając się w stronę Opuszczonego Miasta. No cóż na niemal pustynnej polanie, na której były tylko pojedyncze kępki trawy wystawało całe mnóstwo korzeni i kamieni i wydawało się, że z sekundy na sekundę przybywa ich coraz więcej. Tym razem to kamień był powodem tego, iż wylądowałam na ziemi uderzając przy okazji głowa o płaski kamień. Ognisty Miecz wyleciał mi z dłoni gdzieś daleko, daleko w tył. Wilkołaki zaczęły się nade mną ślinić… Świat zawirował… Ich kły były coraz bliżej i bliżej… Niemal czułam jak mnie smakują… Nie miałam już żadnych szans… A przynajmniej tak mi się wydawało. I nagle… Jeden z kudłaczy zawył przeraźliwie łapiąc się za pierś. Po chwili drugi nie zdążywszy się dobrze odwrócić też zawył z bólu.
/Sa’el Umbre/

     Wiedziałem, że nikt nigdy nie wydostał się z Zapomnianego Miasta. Byłem pierwszym, który to uczynił. Często chodziłem sobie po Martwej Polanie. Tej nocy jednak nie miałem możliwości na kontemplacje. Z daleka zauważyłem płomień poruszający się z wielką szybkością w moim kierunku, a później jakby ktoś postawił ścianę, od której się odbił i upadł. W blasku zanikającego ognia zauważyłem też dwie postaci. Jedna trzymała coś w rodzaju płonącej żagwi druga ewidentnie od tamtej większa próbowała ją chyba… zjeść. Nie myśląc długo przywołałem wierną Kamae i na jej grzbiecie w błyskawiczny sposób dostałem się do miejsca, gdzie moim oczom ukazał się niesympatyczny widok. Dwóch rosłych wilkołaków wisiało nad ciałem młodej (jak mi się wydawało), chudej dziewczyny, śliniąc się przy tym jakby dorwały nie wiadomo jak smakowity kąsek. Nie myślałem zbyt długo, zeskoczyłem z grzbietu swego smoka, wyciągnąłem miecz powleczony srebrem i przebiłem nim serce najpierw większego z napastników, który zawył przeraźliwie, że aż zaczęło mi dzwonić w uszach, a potem, gdy ten drugi chciał się obrócić również i jego potraktowałem swym mieczem. Te stwory zabija tylko jedna metoda, przebicie serca na wylot. Niestety w tego mniejszego chyba słabo trafiłem, bo postanowił jeszcze zawalczyć i rzucił się w moją stronę. Jednak Kamae wyczuła jego paskudne intencje i cofnęła się trochę do tyło tak, aby za szybko nie mógł jej dosięgnąć, jednocześnie podając mi swe skrzydło, którego się złapałem i bezpiecznie powróciłem na jej grzbiet. Miałem przy sobie jeszcze jedną broń. Srebrny łuk, z którego bez chwili namysłu wymierzyłem strzałę w stronę kudłatej bestii i puściłem ją w przestrzeń. Tym razem trafiłem bez pudła, prościutko w serducho. Wilkołak padł od razu wznosząc swe oczyska w stronę pełni księżyca.
- Kamae podleć bliżej. – powiedziałem szeptem.
No cóż nie lada pobojowisko. Jeden mały wilkołak obok drugiego wielkiego. Ale zaraz, zaraz, gdzie jest… dziewczyna. Ufff… odetchnąłem z ulgą zauważając jak siłuje się ze swoim motorem.
- Może pomóc? – spytałem.
- Nie koniecznie. – odparła patrząc na mnie swoimi czerwonymi oczami jakby chciała mnie nimi przewiercić na wylot.
/Diabli Czerwonooka/

     Nie wiedziałam, że będę zawdzięczać życie wysokiemu facetowi z blizną na twarzy, ubranemu w płaszcz i latającemu na czarnym jak smoła smoku. A jednak!!!
- Może pomóc? – usłyszałam jego dość szorstki głos.
- Nie koniecznie. – odparłam patrząc na niego i zastanawiając się czy jest sprzymierzeńcem czy wrogiem.
- Jednak ci pomogę. – zsiadł ze swego smoka i podszedł do mnie łapiąc jedną ręką za kierownicę motoru, a drugą za ramę. Podniósł go bez żadnego wysiłku.
- Kim jesteś? – spytałam nadal przewiercając go wzrokiem, gdyż nigdy nie widziałam tego faceta.
- Sa’el Umbre. – powiedział bardziej do siebie niż do mnie.
- Kto?
- Nie ważne.
- No jednak raczej ważne skoro zawdzięczam ci życie.
- Drobiazg. Nie trawię tych kudłatych paskudów od setek lat.
- To długo.
- Tak, komu więc uratowałem istnienie?
- Diabli Czerwonooka. – powiedziałam powoli, żeby do niego dotarło to co powiedziałam, gdyż błądził wzrokiem nie wiadomo gdzie.
- Demonica ognia. – podsumował krótko.
- Tak. I narzeczona Alucarda van Helden, a ty właśnie wmieszałeś się w wojnę między wampirami a wilkołakami.
- Alucard walczy z kudłatym paskudztwem??? – spytał wreszcie skupiając uwagę na mojej osobie.
- Tak.
- W takim razie przyłączam się do wojny skoro i tak już się wtrąciłem… Powiedział, po czym usadowił się na swoim smoku i szepnął mu coś do ucha, po chwili złapał mnie swą łapą w pół i usadowił za facetem z blizną na swoim grzbiecie.
- Złap się mnie żebyś nie spadła. – rzucił tylko po czym smok rozwinął skrzydła i uniósł się w powietrze łapiąc w swe łapy mój motor.
/Sa’el Umbre/

     Właściwie nie robiłem tego żeby pomóc Alucardowi bardziej po to żeby zniszczyć naszego wspólnego wroga. Miałem nadzieję, że Kudłacz Biały, a raczej Arogardio di Guaregra pojawi się osobiście na tej wojnie. Musiałem założyć kaptur na głowę, gdyż księżyc za mocno zaczął świecić jakby sprzyjał wilkołakom. Wiedziałem o tym sukinwilku niemal wszystko poza jednym. Miejscem gdzie się ukrywał od naszego pierwszego starcia w podziemiach Azkabaz. Przez niego straciłem wszystko i od tamtej pory wędruję po świecie jak jakiś cholerny pustelnik…