środa, 31 marca 2010

AKIRA X - KIRANO NAZO

     Mary wróciła tego dnia z pracy dużo wcześniej niż zwykle. Postanowiła, więc przygotować ulubione danie Kiry lasagne z warzywami i sałatkę owocową na deser. W przedpokoju ściągnęła płaszcz, zakasała rękawy i wzięła z salonu mp3. Wchodząc do kuchni założyła słuchawki na uszy i wzięła się za przygotowanie potrawy.
     Co za paskudny dzień. Alucard oświadczył się Diabli. Wampir i demonica ognia. Zestawienie pod nazwą „Gryzę i spalam”. A na dodatek był świadkiem kłótni między Czerwonooką a Lunitari. Nie było to zbyt dobre posunięcie tym bardziej, że Wilkołaki mając za sojusznika Panią Księżyca będą miały przewagę nad wampirami. A jak wszystkim wiadomo tylko ugryzienie przez człeko-wilka skutecznie zabija krwiopijców. Ta wojna to będzie wojna o przetrwanie, a nie tylko zwykła potyczka między nienawidzącymi się rasami. Zastanawiał się czy nie zmienić taktyki i nie wycofać z tego sporu, jednak niestety nie mógł tego uczynić, bo podpisał cyrograf, że jeśli sie wycofa to będzie musiał oddać połowę Zielonej Doliny wampirom. Krwawy Oblubieniec jest cwana bestią. Ciekawe czy Alukard, rzeczywiście tak zna każde posunięcie swej prawej ręki…
     Wszedł do Lodowej Groty, gdzie panujący mróz był w stanie odstraszyć każdą istotę żywą. W końcu nawet skala Kelvina miała zer bezwzględne równe -273,4 stopniom Celsjusza, a co tutaj mówić o temperaturze -300 stopni C. W takiej temperaturze zamarza wszystko nawet sumienie. Czym prędzej, więc przebył odcinek drogi od wejścia groty do Złotej Bramy, której normalnie nikt (o ile wytrzymałby to zimno) nie był w stanie jej zobaczyć. dotknął jednego z sopli wiszących z półki skalnej mniej więcej na wysokości jego oczów. Ukazał się najpierw zielony fosforyzujący napis w języku staroelfickim, oznaczający:
„Każdy, kto przejdzie przez Złotą Bramę będzie miał dwa życia równe sobie.”
Po pojawieniu się drzwi szybko je otworzył łapiąc za złote gałki i wszedł do pomieszczenia, które było tak przyjemnie ciepłe. Zgrabiałymi dłońmi odłożył łuk i strzały, ściągnął płaszcz i koszulę, kiedy zaczął ściągać spodnie weszła ona…
     …Zawał. Tylko tak mogła określić to, co poczuła widząc w swojej sypialni faceta strasznie podobnego do Kiry, a jednak tak innego. Rozejrzała się po pomieszczeniu i zauważyła mokre ślady na podłodze idące od lustra, aż do miejsca gdzie stał…Kira. Spojrzała na lustro, było zamarznięte tak samo jak tego dnia, kiedy wydawało jej się, że jej życie jest takie spokojne. Myliła się i to bardzo, gdyż tajemnica goniła tajemnicę…
- Co to ma znaczyć? – spytała z wyrzutem w głosie.
- Wszystko ci wytłumaczę…
- Mam nadzieję.
- Bo widzisz Mary… – zawahał się zastanawiając czy tego typu słowa nie sprawią, że Mary stanie się wariatką, ale został przyparty do muru, poza tym nie chciał już dłużej tego ukrywać, że od ponad 2 lat łazi przez jej lustro w tą i tamtą stronę. – …ja…
- Co ty? Wyksztuś to wreszcie z siebie.
- …ja jestem… jestem… elfem. – ostatnie słowo wypowiedział ledwie słyszalnym szeptem.
- E…elfem??? O.O – zdziwiła się robiąc oczy wielkie jak szkła okularów Stępnia z „13 posterunku” – A ja myślałam, że jesteś Kirą Nansusaja…
- To też.
- To znaczy???
- Żyję w dwóch światach twoim jako Kira i w swoim jako Astaire władca Zielonej Doliny. – wykonał głęboki ukłon w jej stronę.
- Chcesz…powiedzieć, że… – nabrała powietrza, dużo powietrza w płuca – …jesteś elfem, który wędruje sobie między moim a swoim światem przez… MOJE lustro???
- Coś w tym rodzaju. – powiedział ściągając buty, z których kapała woda.
- Więc księga zapewne też jest twoja.
- Jaka księga?
- Taka gruba w skórzanej okładce z rubinem na środku…
- Nie… – Kira, a raczej, Astaire zastanowił się nad tym, co powiedziała, przypomniał sobie, że Alucard wspominał coś o księdze tego opisu, którą posiadała jego siostra. Czyżby Mary Heller była Margaret van Helden? – Ściągnij bluzkę.
- Co?
- Ściągnij bluzkę.
- A co masz zamiar się ze mną kochać? Co prawda jesteś w samych bokserkach więc nie wiele brakuje, a może chcesz odwrócić moją uwagę od tego, że dziwne wrażenie zrobiła na tobie informacja o księdze. Wytłumaczysz mi, o co tu chodzi?
- Ściągnij bluzkę. – był nieugięty więc ją ściągnęła.
- I co teraz?
     Nic nie powiedział, podszedł bliżej i odchylił fragment koronki jej stanika, pod którym ukrywała znamię, którego się wstydziła. Znamię miało kształt nietoperza… Teraz już wiedział, że Mary a raczej Margaret, to ta sama osoba tylko w innym wcieleniu. Teraz będzie musiał zrobić wszystko, aby Alucard nie dowiedział się o tym, że on znalazł jego siostrę.
- Wytłumaczysz mi to wreszcie?
      Podniósł głowę i zaczął całować, nie miał zamiaru mówić jej, że podglądał jej niegdysiejsze wcielenie (jak jeszcze żyła w Zakazanym Mieście), nie chciał mówić, że jest siostrą wampira, za którym on sam nie przepada i że w poprzednim jak i w obecnym życiu jest człowiekiem, a nie wampirem jak Alucard tylko dlatego, że ten ostatni nie zdążył jej zmienić…

poniedziałek, 22 marca 2010

AKIRA IX - KON'YAKU

     Diabli siedziała na wielkim łożu w swojej sypialni i zastanawiała się czy dobrze zrobiła przyjmując oświadczyny Alucarda, ponieważ jeśli teraz przyjmie je po raz drugi na oczach wszystkich zebranych w sali balowej, to nie będzie mogła się wymigać od bycia sojusznikiem jego armii w wojnie z „kudłaczami”. Z drugiej strony Alucard był najlepszą partią, jaka mogła jej się trafić. Usłyszała skrzypienie drzwi.
- Pani, wszyscy goście już są i na Panią czekają. – powiedziała służąca.
- Dziękuję Dolores. – odparła Diabli machając dłonią, żeby tamta wyszła.
     Demonica przebrała się w leżącą na krześle przed toaletką szatę i niespiesznym krokiem zmierzała do sali balowej, kiedy szła korytarzem w stronę schodów omal nie została stratowana przez nadbiegającą z przeciwka… Luni.
- Oh! Przepraszam cię najmocniej… – powiedziała demonica nocy
- Luniś, spokojnie, gdzie tak pędzisz?
- Byłam w purpurowej komnacie i spotkałam… – jak jej to powiedzieć, że spotkała kogo?… Wampira, jego, nawet nie wiedziała jak on się nazywa… – Podjęłaś decyzją, po której stronie będziesz walczyć podczas tej wojny?
- Hmmm… Dziwnie się zachowujesz i dalej nie wiem, kogo spotkałaś, w każdym razie widzę, że aż się trzęsiesz z gniewu.
     Rzeczywiście teraz to i Luni zauważyła, że trzęsie się jak galareta i co ciekawe Diabli miała rację była wściekła na Tego, miała ochotę wbić mu w serce swój srebrny nóż (co prawda nie zabiłaby go w ten sposób, ale przynajmniej może trochę by jej ulżyła…), wiedziała, że nie może z nim ”grać w jednej drużynie”…
- Ta… I po czyjej stronie będziesz…
- Zaraz się dowiesz…
     Na horyzoncie pojawił się Alucard, złapał Diabli pod rękę i razem zeszli na dół zostawiając Luni u szczytu schodów. Wampir i demonica weszli na kamienny podest. Zapadła nieprzenikniona cisza.
- Moi drodzy zebraliśmy się dzisiaj, tutaj… – zaczął Alucard – …ponieważ chciałbym abyście byli świadkami niezwykle istotnego wydarzenia. – nie myśląc wiele wampir przykląkł na jedno kolano przed demonicą – Diabli Czerwonooka, czy zechcesz zostać moją żoną?
- Tak Alucardzie van Helden, chcę.
     W tym momencie wybuchły gromkie brawa, tylko Lunitari stojąca przy balustradzie schodów była zdruzgotana postawą przyjaciółki. Po tym jak Diabli zgodziła się wyjść za wampira, Luni czym prędzej opuściła zamek Midland. Nie mogła uwierzyć, że Diabli podjęła taką decyzję, że będą walczyły przeciwko sobie… Nie wiedziała, bowiem, że Diabli ma w zanadrzu plan, który zmieni losy wielu ras po tej stronie lustra…

piątek, 12 marca 2010

AKIRA VIII - BUTOUKAI

     Lunitari przybyła do zamku swej przyjaciółki Diabli dość mocno spóźniona. Miało to dać wywołać efekt zwrócenia na siebie uwagi. Luni lubiła mieć swoje 5 minut na każdym balu. Tym razem jednak pomysł był mało trafiony, gdyż nie dość, że nikt nie zauważył jej wejścia to jeszcze sama gospodyni zamku nie raczyła jej przywitać. O ile brak zainteresowania obecnych na balu osobistości tak bardzo jej nie przytłaczał, o tyle bycie niezauważoną przez przyjaciółkę było… lekko bolesnym odczuciem. Krótko mówiąc nie tego się spodziewała. Jednak sprawa z Diabli wyjaśniła się nadspodziewanie szybko. Okazało się, że wcale jej nie ma we własnym zamku i do tego na własnym balu. Rzecz dosyć dziwna jak na demonicę ognia. W takiej sytuacji Luni postanowiła się upić, a raczej wolała samotność z kieliszkiem czegoś mocniejszego w dłoni. W tym celu skierowała swe kroki na pierwsze piętro i długim korytarzem powędrowała do Purpurowej Komnaty, gdzie stał barek. (może was trochę dziwić, że Luni się tak „szarogęsi” w Midland, ale jako młodsza demonica bywała u Diabli częściej niż we własnym zamku.) Otworzyła wielkie drewnine drzwi i nie zapalając żadnego światła podążyła do upragnionego miejsca przy barku, a mianowicie wielkiej obitej purpurowym aksamitem sofy. Kiedy była już prawie u celu zauważyła… Jego. Stał samotnie przy wielkim oknie, ubrany w czarny płaszcz, oparty prawą ręką o framugę okna, w lewej trzymał kieliszek z czymś czerwonym, jego platynowe, długie włosy spływały wzdłuż ramion. Spojrzał na nią, gdy zamarła na moment w bezruchu, wtedy blask księżyca, którego była patronką, odbił się od zwisającego z lewego ucha kolczyka, w kształcie karo, będącego wielkości jej dłoni. Uśmiechnął się ukazując zęby. Wampir. jedyne słowo, które było w stanie pojawić się w jej głowie. Nie nie, dlatego, że się bała, ponieważ wampiry były dla niej nie szkodliwe, raczej bardziej z powodu tego, co czuła. Podszedł bliżej odkładając po drodze trunek na niski szklany stolik.
- Nie bój się. – powiedział niesamowicie aksamitnym głosem.
- Nie boję się. – wyszeptała ledwo dosłyszalnie.
     Poczuła się zawieszona w próżni. Nieznajomy wampir podał jej swą dłoń i przyciągnął do siebie, odgarnął jej włosy z twarzy i…
Nie, nie wbił swych ślicznych białych kłów w szyje, bo nie miał, w co wbić, chyba, że w powietrze, bo tylko tyle pozostało po Lunitari Srebrzystej w jego dłoni…
     Nie chciał jej ugryźć, tylko pocałować. Była kobietą z jego snu. Nie wiedział, dlaczego uciekła, przecież powiedziała, że się nie boi…

niedziela, 7 marca 2010

AKIRA VII - KEIMUSHO

     Areszt. Dziwne miejsce. Takie… szare i brudne. I pomyśleć, że trafiła tutaj przez jakiegoś kretyna, któremu zachciało się ją obmacywać. Koleś był nieźle narąbany i nie wiedział, co robi, ale to wcale nie usprawiedliwiało jego zachowania. W końcu dyskoteka to nie miejsce gdzie idzie się potańczyć a nie, w którym trzeba się ubzdryngolić i obmacywać nieznane nieznajome, którą przecież była. Nawet nie wiedział jak bardzo była nieznajoma. Wprawdzie mogła zrobić jedną rzecz, ale nie chciała się ujawniać, bo wtedy byłoby mniej przyjemnie, ale z drugiej strony…
- To ona. – usłyszała rzeczowy głos faceta ubranego w niebieski mundur z pałą przy boku.
- Dziękuję. – odparł niski, gruby pan w średnim wieku, który wyłonił się zza „klawisza” jak ich tutaj nazywano. – Jestem mecenas Niji Jang.
- Dobrze, że nie Jung. – prychnęła.
- To ja zostawię was samych. – odparł „klawisz” uprzednio wpuszczając Janga do jej klatki.
- Może usiądziemy?
- Może nie.
- Proszę mi nie utrudniać i tak już trudnego zadania. Jestem po pani stronie…
- Jasne. Każdemu tak mówicie? A potem LUDZIE lądują za kratami.
- Może jednak usiądziemy?
- Nie. – odparła pewnie. – Ja się położę a pan postoi. Dobrze to panu zrobi na tą pana grubasowatość.
- Mogę, chociaż skorzystać ze stolika? – powiedział czerwony jak burak, ale jeszcze siląc się na odrobinę uprzejmości, wskazując na opatrzoną szyfrowym zamkiem teczkę.
- Ta… – powiedział, przyglądając mu się bacznie. – Swoją drogą przydałaby ci się jakaś dietka i zestaw ćwiczeń.
- Nie jestem tutaj po to, żeby słuchać uwag jakiejś niewychowanej, nadętej gówniary! – nie wytrzymał.
- Niech się pan tak nie wpienia, bo jeszcze panu żyłka pierdząca pęknie. – powiedziała niemal flegmatycznie oglądając swoje krwiście czerwone paznokcie.
- Słuchaj gówniaro – wysyczał przez zaciśnięte zęby – albo zaczniesz ze mną rozmawiać normalnie, albo pójdziesz do pudła na minimum 5 lat bez możliwości warunkowego zwolnienia i ja się już o to postaram. – wychrypiał ostatnie słowo.
- Nie, to nie, sama se wyjdę, wiem gdzie są drzwi. – spojrzała na niego spod swoich długich, czarnych rzęs.
     Mecenas Jang z niedowierzaniem kręcił przecząco głową. Nienormalne, poprostu nienormalne. Podszedł do stołu i otworzył teczkę, po czym wyjął z niej plik papierów i długopis.
- Nawet, jeśli cię wypuszczą warunkowo, co jest mało prawdopodobne zwarzywszy na twoje podejście do sprawy, to i tak szybko tam wrócisz. – zawyrokował.
- Czyżby? – powiedziała mu prosto do ucha, że aż podskoczył.
     Kiedy Niji Jang rozprawiał o jej przyszłym życiu podeszła do niego tak blisko, że ich ciała się dotykały, aż dziwne, że tego nie wyczuł wcześniej. Jednak z drugiej strony zrobiła to tak niesamowicie cicho, co przy obuwiu, jakie miała na sobie było wręcz nie możliwe do wykonania, ale jej jakimś cudem się to udało, jakby była duchem. Mecenasa oblał zimny pot. Duchy to słowo, którego bardzo nie lubił i które mroziło mu krew w żyłach.
- Coś nie tak? – popatrzyła na niego dziwnie.
- Nie, wszystko ok. – wyszeptał.
- Głos, żeś stracił mały ludziku?
- Nie. – powiedział już bardziej stanowczo słysząc cichutki stukot jej butów o podłogę, kiedy powędrowała z powrotem na pryczę.
     Jednak hałasowała. – pomyślał. Czyli najwidoczniej był tak zaaferowany prawieniem kazania, że nawet nie usłyszał, kiedy się przemieściła. Przyjrzał się dziewczynie. Wyglądała zwyczajnie. Długie czarne włosy spływały wzdłuż twarzy, na której jedyny ślad makijażu to podkreślone zielone oczy. Ubrana w czarne glany, spodnie i zwykły t-shirt. Nie wyróżniała się spośród większości nastolatek, z którymi miał do czynienia w swej pracy. Nawet nie przyciągała wzrokiem, rzadko patrzyła w jego stronę, a mimo to była pociągająca, chociaż niewyzywająca. Teraz nie dziwił się chłopakowi, że chciał ją poobmacywać, on sam miał ochotę to zrobić, ale nie pozwalał mu na to honor. Bo jakby to brzmiało: „Szanowany mecenas obmacywał w celi miejskiego aresztu nastolatkę, która była tajemnicza.”? Głupie, poprostu głupie.
- Imię?
- Diabli. – odparła bez chwili wahania.
- Znowu zaczynasz te swoje gierki?
- Nie.
- To przestań błaznować i podaj imię.
- Rudolfina. – wypaliła tonem mówiącym „teraz to mnie wkurzyłeś”.
- Co?
- Gówno.
- Nie przeginaj pały!
- A ty w ogóle tam coś masz? – zirytowała się.
     Niji zrobił się czerwony jak burak, co ta gówniara sobie myślała pieprząc o jego przyrodzeniu.
- Zamknij się! – wrzasnął. – Nazwisko!
- … – cisza.
- Nazwisko kurwa!
- … – znowu nic
- Mów, że do cholery, jakie masz nazwisko? – buraczkowa purpura na jego twarzy zamieniła się teraz w siny fiolet.
- Żadne.
- Wszystko w porządku panie mecenasie. – spytał „klawisz”, który przyszedł słysząc krzyki.
- Tak wszystko ok, tylko pan Jang nie może zrozumieć, że nie każdy potrzebuje posiadać nazwisko.
- Napewno wszystko w porządku? – dopytywał się „klawisz” widząc Niji sino papuciastego na twarzy.
- Tak, wszystko w kurwa jak najlepszym porządku. – wycedził przez zęby mecenas patrząc na dziewczynę takim wzrokiem jakby co najmniej zabiła mu matkę widelcem deserowym.
- To w takim razie nie przeszkadzam. – odparł tamten patrząc na tą dziwną parę, po czym kręcąc głową oddalił się do swoich zajęć.
- Co ty sobie myślisz?  Że co ty do cholery jesteś? – zapytał łapiąc ją za czarny t-shirt.
- Napewno nie tym, za co mnie uważasz. – odpowiedziała spokojnie patrząc w pająka, który właśnie szedł po ścianie i zmierzał w jej stronę.
- Będziesz się smażyć w piekle… – powiedział i strzelił pająka plikiem trzymanych w dłoni kartek.
     I to był największy jego błąd. Oczy dziewczyny zrobiły się szkliste i pojawiły się w nich ogniki.
- Zabiłeś to, co do ciebie nie należy… – wysyczała powoli, głośno i wyraźnie.
- To trzeba było się nie gapić na to…
- Na co?
     Dopiero teraz dotarło do mecenasa, Niji Jang, co było takiego niezwykłego w tej dziewczynie. Jej bliskość sprawiała, że robiło się gorąco, a jej dotyk wręcz palił. Musiał się cofnąć o dwa kroki, żeby się nie poparzyć.
- To tylko długonogie paskudztwo. – powiedział.
- Skoro tak twierdzisz to ty staniesz się nim, a on tobą. – powiedziała.
     W tym momencie za jej plecami pojawiło się coś, co przypominało skrzydła nietoperza. To była ostatnia rzecz, jaką zobaczył Niji Jang w postaci człowieka. Po sekundzie leżał na stole patrząc na dziewczynę, która była teraz bardzo wielka. On a raczej pająk, który stał się nim walnął plikiem trzymanych w dłoni kartek milimetr od jednego z odnóży Niji, aż zatrząsł się pod nim grunt.
- Upsss… Tak mi przykro… – powiedział pająk w postaci mecenasa. – Ale to tylko takie długonogie paskudztwo. – dodał i roześmiał się w głos.
     Jang był tak wystraszony, że postanowił zwiać. Pająk nie pająk, ale nie pozwoli się zabić. Nie zdążył jednak, ponieważ dziewczyna ze skrzydłami podstawiła mały słoiczek w miejscu gdzie kończył się blat stołu i mecenas do niego wpadł.
- Masz. – powiedziała podając słoiczek pająkowi w ludzkiej postaci. – Od dzisiaj to będzie twoje zwierzątko.
     Po tych słowach wszyscy troje się ulotnili jak mgła. W tym momencie „klawisz”, a raczej Maron Napom wszedł w korytarz prowadzący do celi, w której zostawił mecenasa z tą dziwną dziewczyną. Jeszcze nigdy nie widział, żeby kobieta była tak silna, aby pobić chłopaka tak, że biedaczek znalazł się w szpitalu. Jakież było jego zdziwienie, kiedy okazało się, że cela była… pusta. Przetarł oczy ze zdumienia. Czyżby mu się to tylko śniło. Czym prędzej pobiegł do centrali, gdzie znajdowała się księga wejść i wyjść. W trzeciej linijce od końca widniał podpis: Niji Jang, mecenas.
- To nie możliwe! – wykrzyknął sam do siebie Maron. Po czym niezwłocznie wykręcił numer komendanta głównego…
     Tymczasem pająk w postaci Niji Janga, Niji Jang w postaci pająka oraz Diabli w swojej postaci demona ognia dotarli do wielkiego zamku w Everwood, gdzie trwały ostatnie przygotowania do wielkiego balu.

piątek, 5 marca 2010

AKIRA VI - KAIGI

     Alucard tak jak obiecał przybył do innego wymiaru, aby spotkać się z Caroll McKalvin. Podszedł do jej domu i czekał, aż wyjdzie lub wejdzie. Dla normalnego, szarego człowieka aura była na tyle paskudna, że raczej wątpliwe, aby komuś chciało się sterczeć pod domem jakiejś panny. Z nieba lał się deszcz strumieniami, mocząc wszystko i wszystkich.
     Caroll zeszła do salonu urządzonego w renesansowym stylu, włączyła telewizor, w którym już chyba po raz milionowy gadali o Martinie Gomezie. Spojrzała w okno.
- Co za pogoda… – powiedziała sama do siebie.
     W tej chwili zauważyła, że ktoś stoi przy furtce. Podeszła bliżej i rozpoznała w tym kimś tajemniczego faceta, który przedstawił jej się jako hrabia jakiś tam. Szczerze? Ucieszyła się na jego widok, naprawdę. Była wręcz przeszczęśliwa, że dotrzymał danego jej słowa. Czym prędzej pobiegła do przedpokoju, zarzuciła kurtkę i pospiesznie ubrała buty, po czym zbiegła po kilku schodkach prowadzących do jej domu i otworzyła furtkę.
- Co tak stoisz? – spytała.
- Zastanawiam się czy jesteś w domu czy nie… – skłamał.
- To trzeba było zadzwonić. – uśmiechnęła się promiennie.
- No trzeba było.
- Dobra, chodź nie będziemy przecież sterczeć na tej ulewie w nieskończoność. – rzekła Caroll i złapała go pod rękę.
     Kiedy weszli do jej domu hrabia wyczuł specyficzny zapach kadziedeł. Trochę dziwny, ale przyjemny.
- Rozgość się. Kawy, herbaty?
- Nie dziękuję.
- A może drinka?
- Dziękuję, ale nie piję. – odrzekł, bo nie chciał się przyznać do faktu, że nie wie co to jest drink. Chyba musi się jeszcze wiele nauczyć.
- Rozumiem. – Caroll wprowadziła go do salonu. – Dobrze, to ja idę sobie zrobić drinka i się przebrać. – powiedziała i wyszła z pokoju.
     Alucard z zainteresowaniem patrzył w dziwny przedmiot, na którym pojawiały się i znikały obrazy oraz z którego wypływał głos spikera:
- … Keira Monoral zdobyła złoto w skoku o tyczce, Sirena Williams po raz kolejny wygrała wielkoszlemowy turniej tenisowy w Alcount… - teraz obraz się zmienił i pojawiła się na ekranie kobieta. – …Policja po zbadaniu ciała Martina Gomeza odkryła, że rany są zbyt głębokie, aby pogryzły go wilki. Leśnicy przeczesali cały pobliski las i również nie znaleźli ani jednego wilka…     W tym momencie Caroll wyłączyła to dziwne gadające pudło.
- Znowu ta sama gadka… Już mam dość słuchania o tym facecie… – powiedziała a jej usta wykrzywił grymas.
     Hrabia zauważył, że przebrała się w naprawdę bardzo krótką spódnicę i bluzkę z wielkim dekoldem, z której widać było jej dość obfity biust. Aż mu się zrobiło gorąco, co raczej rzadko zdarza się wampirom. Postawiła drinka na niewielkim stoliczku i usiadła obok niego na sofie, przy czym podkurczyła lewą nogę niemal na niej siadając, co dało taki efekt, że spódniczka, mimo, że i tak bardzo krótka podjechała jeszcze wyżej ukazując wysportowane uda.
- Napewno się niczego nie napijesz?
- Yyyyyy… Nie dziękuję.
- Coś się stało?
- Nie nic… Masz może w domu jakiejś książki?
     Pytanie to bardzo ją zaskoczyło, była nastawiona na to, że ten cholernie przystojny facet rzuci się na nią jak wygłodniałe, zwierzę…, a tu co? Zapytał poprostu czy ma jakieś książki.
- Nie, nie mam, a co interesuje cię literatura?
- Właściwie to interesuje mnie jedna książka…
- Jaka?
- W skórzanej oprawie z rubinem.
- Hmmm… – zastanowiła się. – Nie, nie widziałam takiej. – odparła po chwili.
     Po tych słowach przysunęła się do niego jeszcze bliżej, tak, blisko że ich ciała niemal się dotykały.
- Ale za to mam ochotę cię przelecieć. – dodała.
- A ja mam ochotę wbić swoje zęby w twoją szyję. – pomyślał, a na głos powiedział. – A ja nie.
      Caroll była tak zszokowana tym, co przed sekundą powiedział, że aż wstała z sofy. Nie mogła uwierzyć, że mu się nie podoba.
- Wyjdź!
- Ale…
- Powiedziałam wyjdź!
- Z przyjemnością. – odparł patrząc na nią tymi swoimi pomarańczowymi oczkami.
     Miała ochotę mu je wydrapać. Hrabia wstał, przeszedł do przedpokoju, otworzył drzwi i poprostu zwyczajnie wyszedł zamykając je za sobą. Kiedy usłyszała charakterystyczny trzask zamykanej furtki, łzy spłynęły jej po twarzy rozmazując przy tym makijaż.
- Głupi kretyn! – wrzasnęła i cisnęła leżącą na sofie poduszką w już dawno zamknięte drzwi. Opadła na stojące obok krzesło i zaniosła się płaczem…
     Alucard powoli szedł pustymi ulicami Los Angeles. Deszcz padał teraz ze zdwojoną siłą i zaczą wiać obrzydliwie zimny wiatr sprawiający, że przechodnie uciekali do bram, aby się przed nim uchronić. Miał dziwne uczucie, że sprawił tej dziewczynie ból nie chcąc jej „przelecieć”, co kolwiek miało to oznaczać. Zastanawiał się nawet czy nie wrócić i nie wyjaśnić jej, że jest tutaj po to, aby odnaleźć siostrę, a raczej jej kolejne wcielenie. Spojrzał na talizman, który świecił się teraz srebrzystym blaskiem.
- Czas wracać…
Dopóki nie odnajdzie Margaret, która ma księgę z rubinem pasującym do talizmanu, nie będzie mógł tutaj przebywać dłużej niż kilka godzin dziennie. Westchnął. Zmienił swą postać w nietoperza i odleciał do Zakazanego Miasta.

poniedziałek, 1 marca 2010

AKIRA V - HON

     Mary siedziała za swoim biurkiem w wydawnictwie „Koszmarnych Dni”. Sącząc powoli kawę z zielonego kubka z krową i zastanawiała się nad nowym artykułem. Postanowiła, że dzisiaj go napisze, bo szef suszył jej o to głowę już od tygodnia. Nie miała żadnego pomysłu, pustka. Jedyna myśl, jaka krążyła wciąż w jej głowie i wracała jak bumerang to fakt dotyczący Martina Gomeza i powiązanie tego z jej snem. Nie potrafiła wytłumaczyć, co się stało, ale czuła, że śmierć tamtego mężczyzny miała jakiś związek z Ashtonem. Wyglądało to tak jakby przeniosła sen w rzeczywistość. Mało tego ostatnio postanowiła przeczytać coś ze stojącej w salonie na półkach literatury. I natrafiła na dość dziwną książkę w okładce ze skóry wysadzanej rubinem, dodatkowo opatrzonej niezwykle dziwnym zamkiem. Wyglądało na to, że aby ją otworzyć trzeba mieć specjalny klucz z konkretnym symbolem. Tylko, gdzie taki klucz znaleźć? W tym celu przeszukała cały dom od strychu po piwnicę i niczego takiego nie znalazła.
- Hej! – zawołała Ashley, jej koleżanka z pracy, z którą siedziała biurko w biurko.
- Cześć Ashley. Aleś mnie wystraszyła… Przez ciebie padnę, kiedyś na zawał…
- Eeee… tam. Wymyślasz. A o czym ty tak dumasz, dziewczyno?
- A bo widzisz znalazłam coś dziwnego, ale nie mam do tego klucza…
- Skarb piratów znalazłaś? – ożywiła się współpracownica.
- Nie. – zaśmiała się Mary. – Znalazłam to… – powiedziała i podniosła do góry księgę.
- Eeee… Kawałek skóry i kupa kartek. – powiedziała rozczarowana.
- To nie jest tylko kupa kartek. Ten zamek coś kryje tylko ja nie mam do tego klucza, poza tym ten rubin w okładce wygląda tak jakby się otwierał w momencie przekręcenia zamka…
- …lub w momencie próby wyłamania go łomem i rozsiewa gaz usypiający. – dokończyła Ashley z drwiną w głosie.
- Bardzo śmieszne. – skrzywiła się Mary.
- Sorki, ale tobie zawsze się przydarza coś fajnego, a u mnie tylko pusty dom – praca, praca – pusty dom i nic więcej. Najpierw ten sen, teraz księga, coś jeszcze mnie ominęło?
- Nie. – skłamała Mary.
     Doszła do wniosku, że przemilczy sprawę zamarzniętego lustra, tym bardziej, że nie była pewna czy to nie był tylko wybryk jej wybujałej wyobraźni. Nie powie nikomu o tym zdarzeniu dopóki nie przekona się, że to nie jakaś fatamorgana. W tej chwili zadzwonił telefon i obie złapały za słuchawkę:
- Wydawnictwo „Koszmarnych Dni”, słucham? – powiedziały jednocześnie.
- Wow! To już we dwie odbieracie telefony? – spytał Kira.
- Nie Kira, poprostu tak się złożyło. – powiedziała Mary, a ręką dała znak Ashley, żeby odłożyła słuchawkę, czego tamta nie zrobiła.
- Kira! Jak miło cię słyszeć. Kiedy wpadniesz do mnie na kawę?
     W tym momencie w stronę Ashley poleciała garść spinaczy biurowych, które rozsypały się na całym biurku, a część z nich spadła nawet na podłogę.
- Wybacz, ale jestem zajęty. – odparł chłopak po drugiej stronie linii telefonicznej.
- Eh… Dlaczego wszyscy przystojni faceci są już zajęci? – westchnęła Ashley.
- Bo szukasz nie tam gdzie trzeba. – wtrąciła Mary i dodała. – Co chciałeś, że dzwonisz?
- Zapraszam cię kochanie na lunch, pod warunkiem, że wykroisz dla mnie chwilę wolnego czasu.
- Wykroję. To jak coś to zadzwonię jak będę miała wolną chwilę, dobrze?
- Dobrze kochanie to pa. – nie czekając na odpowiedź się rozłączył.
- Pa. – powiedziała Mary do piszczącej już słuchawki.
- Fajny ten twój facet. – odezwała się Ashley, kiedy odłożyły słuchawki.
- Ta…
- Aleś ty wygadana.
- Lepiej pomyśl, co napisać w nowym artykule do gazety, a nie będziesz tu o moim narzeczonym gadać.
- Dobra, już dobra. Ale swoją drogą dziwię ci się, że już wcześniej z nim nie zamieszkałaś.
- To już moja sprawa i koniec tematu. Musimy się spiąć, bo inaczej Adolf Armoud zje nas jako przekąskę do obiadu.
- Czy ty zawsze musisz wszystko widzieć w czarnych barwach?
- Nie, nie muszę, ale myślę realistycznie.
- Czasami ciebie nie rozumiem.
- A co tutaj rozumieć?
- Masz nietypowe życie, wspaniałego faceta i jeszcze ci źle.
- Eh… Ashley, Ashley…
- Co?
- Nic. Bierzmy się do roboty. – zakończyła rozmowę Mary.

AKIRA IV - SHINGI-KAI

     W Zakazanym Mieście był spory ruch jak na godzinę 10 rano w niedzielę, a to za sprawą corocznego jarmarku. Czego tutaj nie było: łapki na myszy, srebrne naboje na wilkołaki, świeża krew dla wampirów, promień słońca dla Ponuraków, muszle z nad Morza Chciwego i cała masa innych mniej lub bardziej przydatnych przedmiotów. Wszystko ustawione na wielkim Placu Fontannowym.
     Bruno Drabulc przechadzał się pomiędzy straganami, właściwie to sam nie wiedział, czego tutaj szuka i po co przybył. Jako przedstawiciel Czarnych Elfów przyjechał do Zakazanego Miasta na zaproszenie Alucarda van Helden, hrabiego, który objął władzę po śmierci Ashtona Gomeza, za którego panowania na ulicach nie było widać, żadnej duszy, gdyż panował tu tylko strach. Teraz Zakazane Miasto tętniło życiem. Mówiąc krótko SIELANKA. Bruno z nudów postanowił obejrzeć stanowisko z narzędziami tortur, które pamiętały lepsze czasy. Westchnął ciężko. Nie wiedzieć, czemu wspomniał o Margaret van Helden, piękna to była kobieta i pewna siebie. Niestety jako jedna z nielicznych była człowiekiem. Ashton Gomez chciał z niej zrobić wampirzycę i matkę swych dzieci, jednak nie zdążył, został rozszarpany przez jakiegoś wilkołaka. Przynajmniej takie chodziły plotki, bo tak naprawdę nikt nie wie, kto go zabił. Zaś Alucard jej brat został wampirem niedługo po tym zdarzeniu za sprawą talizmanu opatrzonego klątwą, który cały czas nosił na swojej szyi.
- Eh… – westchnął znowu.
     W tym momencie coś świsnęło mu przed nosem i utkwiło w desce za nim. Gdy spojrzał w tamtą stronę ze zdziwieniem ujrzał srebrny krzyż, (co było dość dziwnym zjawiskiem w wampirzym świecie, co prawda srebro i krzyże ich nie zabijały, jednak jedno i drugie paliło żywym ogniem powodując okropny ból). Podszedł, więc bliżej, aby przyjrzeć się owemu cudowi. Okazało się, iż nie jest to zwykły krzyż, to rodzaj noża, na którym widniał wygrawerowany w języku wampirów napis „Alucard van Helden. Mściciel.” Co mogło znaczyć tylko jedno, że został wezwany do zamku hrabiego w bardzo ważnej sprawie. Wyrwał, więc krzyż z deski i schował do kieszeni.
- Oddam go właścicielowi, gdy dotrę na zamek. – pomyślał znając stosunek Alucarda do złodziei. Nie miał zamiaru przez 4 lata pracować w Ognistym Wąwozie, a potem skończyć swego marnego żywota spalony na stosie, (bo tylko tak można było zabić Czarnego Elfa).
     Kiedy Bruno dotarł wreszcie do Marmurowej Sali, co było nie lada wyczynem, zauważył, że wszyscy już siedzą przy okrągłym stole. Brakowało tylko gospodarza. Usiadł, więc między Ansofem Kolibko, a jakimś wampirem nieznanego pochodzenia. Po przeciwnej stronie królowa Wściekłych Dziewic, Wściekła Dziewica właśnie kłóciła się zajadle, z Simoną White, królową Śnieżnej Krainy. Właściwie to nie wiadomo było, o co im chodzi. Nagle wszelkie rozmowy ucichły jak obcięte nożem.
- Witam was wszystkich. – powiedział Alucard. – Wezwałem was tutaj w niezwykle ważnej sprawie, gdyż grozi nam niebezpieczeństwo ze strony Krwawego Kołtuna…
- Zgadzam się hrabio te kudłate zmory zżarły już 12 moich dziewcząt! – wykrzyknęła Wściekła Dziewica.
- I właśnie, dlatego wezwałem was na tą naradę wojenną. – odparł na to hrabia, widać był, że jest wkurzony, gdyż jego talizman świecił krwawym blaskiem. – Bruno, czy mogę liczyć na pomoc Czarnych Elfów?
- Tak, oczywiście Alucardzie. Przecież wiesz, że zawsze może na nas liczyć… – zerwał się z miejsca Drabulc.
- Dobrze. Czy jest ktoś na tej sali, kto jest przeciwny wojnie z ludźmi – wilkami?
     Zaległa grobowa cisza, nikt się nie poruszył, nikt nie powiedział słowa i chyba nawet przestali oddychać.
- Cieszę się, że jesteśmy zgodni. – uśmiechnął się pod nosem hrabia. – Czy gnomy i ogry również są po naszej stronie? – spytał ponownie van Helden.
- Tak, panie. – wychylił się spod stołu Tołdi Samozwaniec, władca ogrów.
- Och… Wybacz przyjacielu, nie zauważyłem ciebie wcześniej.
- Wiązałem rzemień przy butach. – odparł z dziwną miną.
- Rozumiem. Świetnie. – hrabia się zadumał. – Wilkołaki mają po swojej stronie tylko psy, wilki i czarownice, więc cała reszta jest przeciwko nim…
- No nie wiem czy cała reszta. – wtrącił Błotniak Bulgot.
- Kogo masz na myśli? – spytał Tołdi.
- Strzygi nie są po niczyjej stronie, a to oznacza, że w każdej chwili mogą przystać do tych Kudłaczy.
- Trzeba ich przekonać, żeby przeszli na naszą stronę. – wtrąciła Wściekła dziewica.
- No nie wiem… Jak ci się uda…
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Oni są niepewni nawet jak teraz się zgodzą być z nami, to później mogą szybko zmienić zdanie, tymbardziej, że wilkołaki nie zalazły im za skórę.
- Ale ci co są na tej sali zgadzają się na wojnę przeciwko Kudłaczom? – upewnił się hrabia.
- Tak!!! – wykrzyknęli wszyscy chórem.
- Niniejszym uważam naradę wstępną za zamkniętą. – powiedział Alucard po czym zmienił się w nietoperza i wyleciał z sali przez otwarte okno w ciemność nocy.
- O szlag! – wrzasnął Ansof Kolibko, przerywając tym samym panującą ciszę. – Już tak późno! I czym ja się teraz dostanę na Wichrowe Wzgórza.
- Kochanieńki zawsze możesz przenocować w zamku Alucarda tak jak ja i moja siostra Fiona. – odezwała się Simona White.
- Ta… A rano zorientuję się, że nie mam głowy…
- Każdy, kto nie ma transportu do domu może pozostać w zamku. – odezwał się wampir obok Bruna.
- Przepraszam, a pan to, kto, że tak spytam? – odezwała się na to Wściekła Dziewica.
- Jestem Krwawy Oblubieniec.
     W komnacie zapadła głęboka cisza, tak głęboka, że było słychać bicia serc zebranych. Oblubieniec był, bowiem oprócz hrabiego najważniejszym wampirem w Zakazanym Mieście. To, co powiedział Oblubieniec było niemal równoznaczne z tym, co by powiedział gospodarz Mrocznego Zamku. Oblubieniec był prawą ręką hrabiego i łączyły ich więzy krwi. Można powiedzieć, że był lustrzanym odbiciem swego pana, z tym jednak wyjątkiem, że wampiry nie odbijają się w lustrze.
- Ekhm… – chrząknął w końcu Ansof Kolibko. – Czyli skoro ty mówisz, że możemy skorzystać z gościny to znaczy, że wręcz musimy.
- Owszem. – odparł Oblubieniec i wstał z miejsca, po czym unosząc się trzy centymetry nad marmurową posadzką opuścił komnatę.
- Rany sopla! – zapiszczała Fiona White – Cudowny, poprostu cudowny!
     Po tych jej słowach wszyscy wyszli z Marmurowej Sali i rozeszli się do przeznaczonych dla nich komnat w zamku Alucarda van Helden.
___________________________________________________________________________
MAŁE SPROSTOWANIE. Krwawy Oblubieniec NIE JEST kochankiem Alucarda, wbrew pozorom! Jest tylko pośrednikiem między hrabią, a innymi w błahych sprawach, jednakże zarówno zdanie jednego,  jak i drugiego jest tak samo ważne!