Mary obudziły promienie słońca leniwie sączące się przez na wpół odsłonięte zasłony. Spokój.
To jedyne słowo, jakie przyszło jej teraz do głowy tego wiosennego,
niedzielnego poranka. Od śmierci Martina Gomeza sen się nie powtórzył.
Nie wiedziała tylko czy dlatego, ze się spełnił, czy może z powodu Kiry
Nansusaja, który zamieszkał z nią tego dnia.
Kira był jej mężczyzną od 4 lat, jednak dopiero
teraz zgodziła się z nim zamieszkać, a raczej poprostu on się w
prowadził do jej dość sporego domu. Może to i lepiej, bo gdyby zapytał
ją o zdanie to zapewne znowu by się nie zgodziła, a tak wprowadził się i
już.
Popatrzyła na niego jak leży w tej różowej
pościeli. Jego czarne włosy odznaczały się na poduszce. Leżał twarzą do
niej i wyglądał jak jakiś aktor z ekranu. Spojrzała na lustro, na
ścianie za nim chcąc sprawdzić, czy przez sen za bardzo się nie
rozczochrała. Lustro było pokryte… lodem… a raczej mrozem. Były na nim
różne esy floresy. Mary powoli wstała z łóżka i podeszła bliżej.
- Dzień dobry kochanie. – usłyszała głos Kiry i odwróciła się w jego stronę.
- Dzień dobry… – kiedy z powrotem spojrzała na lustro, było znowu zwykłym lustrem.
Alucard stał w krypcie swej rodziny już od czterech
godzin i wpatrywał się grób swojej siostry Margaret van Helden. Kiedy
po śmierci ojca Margaret bardzo się zmieniła, prawie się nie odzywała i
przestała bywać w towarzystwie. Wtedy powiedział jej, że każdy z
pokolenia Gomezów zginie i nie ważne, w jakiej epoce będzie żył.
- Głuptasie, przecież nie będziesz żył wiecznie. - powiedziała wtedy.
Jakże się myliła, już wtedy wiedział, że nie
spocznie dopóki nie wybije wszystkich Gomezów, co do nogi. A medalion,
który dostał od starego mędrca sprawił, że stał się nieśmiertelny. Co
prawda potrzebował krwi, żeby przeżyć, jednak wędrówki do innego świata
sprawiały, że nie musiał zabijać. Znalazł, bowiem miejsce, gdzie krwi
było w bród. „Do wyboru, do koloru”, jak to mówili tamtejsi mieszkańcy.
Co ciekawsze potrafił odczytywać kim są i jak się nazywają. Odkrył też,
że niektórzy mają kilka imion i nazwisk, które najprawdopodobniej mieli w
innych wcieleniach.
- Caroll McKalvin. - pomyślał. – A raczej Margaret van Helden.
Nie wiedział tylko czy to jego siostra, czy nie.
Nie wpuściła go do domu, więc nie mógł sprawdzić, czy posiadała magiczną
księgę z rubinem, która zniknęła po śmierci jego siostry, a którą
najpewniej zabrała ze sobą. Sądząc po słowach, które powiedziała, kiedy
złapał ją za łokieć mówiąc, że jeszcze się spotkają. Nie wiedziała
tylko, dlaczego tak mu zależało, żeby do niej wejść. Jako wampir nie
miał takiego prawa dopóki sama go nie wpuści. Taki był warunek bycia
nieśmiertelnym. Niestety nie zdążył sprawić, aby jego siostra też się
taka stała…