czwartek, 25 lutego 2010

AKIRA III - HEIWA

     Mary obudziły promienie słońca leniwie sączące się przez na wpół odsłonięte zasłony. Spokój. To jedyne słowo, jakie przyszło jej teraz do głowy tego wiosennego, niedzielnego poranka. Od śmierci Martina Gomeza sen się nie powtórzył. Nie wiedziała tylko czy dlatego, ze się spełnił, czy może z powodu Kiry Nansusaja, który zamieszkał z nią tego dnia.
     Kira był jej mężczyzną od 4 lat, jednak dopiero teraz zgodziła się z nim zamieszkać, a raczej poprostu on się w prowadził do jej dość sporego domu. Może to i lepiej, bo gdyby zapytał ją o zdanie to zapewne znowu by się nie zgodziła, a tak wprowadził się i już.
     Popatrzyła na niego jak leży w tej różowej pościeli. Jego czarne włosy odznaczały się na poduszce. Leżał twarzą do niej i wyglądał jak jakiś aktor z ekranu. Spojrzała na lustro, na ścianie za nim chcąc sprawdzić, czy przez sen za bardzo się nie rozczochrała. Lustro było pokryte… lodem… a raczej mrozem. Były na nim różne esy floresy. Mary powoli wstała z łóżka i podeszła bliżej.
- Dzień dobry kochanie. – usłyszała głos Kiry i odwróciła się w jego stronę.
- Dzień dobry… – kiedy z powrotem spojrzała na lustro, było znowu zwykłym lustrem.


     Alucard stał w krypcie swej rodziny już od czterech godzin i wpatrywał się grób swojej siostry Margaret van Helden. Kiedy po śmierci ojca Margaret bardzo się zmieniła, prawie się nie odzywała i przestała bywać w towarzystwie. Wtedy powiedział jej, że każdy z pokolenia Gomezów zginie i nie ważne, w jakiej epoce będzie żył.
- Głuptasie, przecież nie będziesz żył wiecznie. - powiedziała wtedy.
     Jakże się myliła, już wtedy wiedział, że nie spocznie dopóki nie wybije wszystkich Gomezów, co do nogi. A medalion, który dostał od starego mędrca sprawił, że stał się nieśmiertelny. Co prawda potrzebował krwi, żeby przeżyć, jednak wędrówki do innego świata sprawiały, że nie musiał zabijać. Znalazł, bowiem miejsce, gdzie krwi było w bród. „Do wyboru, do koloru”, jak to mówili tamtejsi mieszkańcy. Co ciekawsze potrafił odczytywać kim są i jak się nazywają. Odkrył też, że niektórzy mają kilka imion i nazwisk, które najprawdopodobniej mieli w innych wcieleniach.
- Caroll McKalvin. - pomyślał. – A raczej Margaret van Helden. 
     Nie wiedział tylko czy to jego siostra, czy nie. Nie wpuściła go do domu, więc nie mógł sprawdzić, czy posiadała magiczną księgę z rubinem, która zniknęła po śmierci jego siostry, a którą najpewniej zabrała ze sobą. Sądząc po słowach, które powiedziała, kiedy złapał ją za łokieć mówiąc, że jeszcze się spotkają. Nie wiedziała tylko, dlaczego tak mu zależało, żeby do niej wejść. Jako wampir nie miał takiego prawa dopóki sama go nie wpuści. Taki był warunek bycia nieśmiertelnym. Niestety nie zdążył sprawić, aby jego siostra też się taka stała…

środa, 24 lutego 2010

AKIRA II - MISHIRANU HITO

     Caroll, największy adwokat w mieście, wyłączyła telewizor. Znudziło jej się słuchanie w kółko tych samych informacji, aż do obrzydzenia. Co prawda znalezienie ciała Martina Gomeza było dla niej interesujące z punktu widzenia prawniczego jednak ogladanie na okrągło rozszarpanego ciała mężczyzny sprawiło, że brało ją na wymioty.
     Przebrała się w dress, założyła słuchawki na uszy, z których poleciał bardzo energetyczny kawałek akurat do joggingu w taki dzień jak dziś. Na dworze było, co prawda dość chłodno, ale czuło się już pierwszy powiew wiosny w powietrzu. Caroll postanowiła dla odmiany ominąć park. Może trochę z lenistwa, a może bardziej ze strachu, aby nie podzieliła losu Martina Gomeza. W końcu jako adwokat miała wielu wrogów. O wiele za dużo.


 - Betsy! – zawołał prokurator generalny.
- Jestem!
- Ile razy mówiłem ci, że mówi się „obecna”?
- Tak, wiem panie Tai Kasai, ale mam za dużo spraw na głowie, żeby przejmować się takimi błahostkami.
- Dobrze, już dobrze. Mecenas Natsu Harada jest w szpitalu i nie ma, kto poprowadzić obrony tej zgwałconej dziewczyny z 45 Alei. Kto tam jest dzisiaj wolny?
- Caroll McKalvin, panie prokuratorze.
- To zadzwoń do niej, żeby przyszła na 16 i zapoznała się ze sprawą, o 18 zaczynamy rozprawę.
- Dobrze panie prokuratorze.


- Caroll McKalvin, słucham? – wydyszała do słuchawki.
- Betsy Makino z tej strony. Prokurator generalny prosił, abyś zajęła się sprawą nr 465/20128.
- Przecież Natsu Harada prowadzi tą sprawę…
- Tak, ale jest w szpitalu, zawał.
- Hmmm… To, o której mam być?
- Najlepiej zaraz. Rozprawa zaczyna się o 18.
- Kurcze mam tylko 5 godzin, żeby wrócić do domu, ogarnąć się, przyjechać do sądu i zaznajomić się ze srawą. To trochę awykonalne, nie uważasz?
- Nie ważne, co ja uważam. Prokurator kazał…
- …to ja wykonuję. – dokończyła za nią Caroll. – Spróbuję, ale nie obiecuję.
- Ok. Poprostu tutaj przyjdź. – powiedziała Betsy błagalnym tonem.


     Po rozmowie z sekretarką prokuratora generalnego Caroll udała się na przystanek, którego o mały włos nie odjechał autobus podjeżdżający niemal pod sam jej dom. Kiedy wysiadła na przystanku i już, już miała otworzyć furtkę, podszedł do niej nieznajomy mężczyzna:
- Caroll McKalvin? – spytał, nie mówiąc nawet „Dzień dobry”
- Nie.
- Aler mieszka tu pani?
- A co, to pana obchodzi? – zirytowała się
- ,Bo jeśli pani tu mieszka, to może mógłbym na nią zaczekać.
     To było raczej stwierdzenie niż pytanie. Facet miał tupet wpraszać się do jej mieszkania na Carmell Square. Owszem był cholernie przystojny, ale to nie oznaczało, że każda laska ma na niego lecieć.
- Pan wybaczy, ale Caroll wyjechała i nie wiem, kiedy wróci. Powiedziała tylko, że mam jej podlewać kwiatki.
     Nieznajomy popatrzył na nią dziwnie.
- Skoro tak twierdzisz… – powiedział.
- Coś pan sugeruje?
- Nie umiesz kłamać, Caroll. – wypalił prosto z mostu.
     To prawda nie potrafi kłamać, NIGDY. Nawet najmniejsze kłamstewko nigdy nie było w  stanie przejść jej przez gardło. Może, dlatego została adwokatem, bo zawsze potrafiła wydobyć prawdę nawet z najciemniejszych zakamarków.
- Pan wybaczy, ale się spieszę…
- jeszcze się zobaczymy. – powiedział nieznajomy łapiąc ją za łokieć i patrząc prosto w oczy.
- Cholera! Dlaczego on jest taki przystojny…? Jeszcze te oczy… Mrau… - pomyślała.
     Rzeczywiście barwa tęczówek jego oczu była bardzo nietypowa. Co prawda Caroll widziała już różne dziwności w swym życiu ale nigdy nie spotkała się aby ktoś miał pomarańczowe oczy!!! Jego usta były zaś czerwone jak róże i kontrastowały z niezwykła bladością twarzy, którą dodatkowo podkreślały czarne włosy i płaszcz. Miał na głowie kapelusz. Jednak mimo wszystko wyglądał poprostu cudnie. Młody, wysportowany i jak widać inteligentny.
- Z przyjemnością. – powiedziała.
     Jej odpowiedź sprawiła, że uścisk na łokciu zelżał. Mężczyzna pokręcił głową i poprostu zwyczajnie odszedł.
- Jak ci na imię! – zawołała za nim Caroll.
- Nazywają mnie Alucard, jestem hrabią w Zakazanym Mieście.
- Dziwny człowiek. - pomyślała. – Ale jaki przystojny.
     Caroll wzruszyła ramionami i postanowiła sprawdzić w internecie czy istnieje coś takiego jak Zakazane Miasto. Po czym ze zdziwieniem stwierdziła, że tak naprawdę ostatnie zdanie, które wypowiedział wybrzmiało w jej głowie, a nie wypłynęło z jego soczyście czerwonych ust. czyżby wyobraźnia? Tego nie wiedziała. No i nie zwróciła uwagi na to czy miał obrączkę na ręce. Po chwili zastanowienia weszła do domu. Sprawdzi to następnym razem, w końcu obiecał, że się jeszcze spotkają…

poniedziałek, 22 lutego 2010

AKIRA I - SUIMIN

     Gdzieś nie wiadomo gdzie stoi wielki, ponury zamek, w którym mieszka równie ponury Ashton Gomez. Trzyma on w swych rękach całą władzę nad Zakazanym Miastem. Jest ucieleśnieniem wszelkiego zła, jakie tylko kiedykolwiek istniało.
- Hrabio… Hrabina van Helden do Pana. – oznajmił niski, gruby i łysy lokaj z ponurą miną.
- Wprowadź ją Carl. – odparł Gomez odwracając się od okna.
      Margaret weszła przez ogromne hebanowe drzwi do gabinetu Ashtona, który przypominał (gabinet oczywiście) raczej prosektorium niż coś w rodzaju biura. Ściany były czarne jak smoła, podłoga z najciemniejszej odmiany marmuru, jaka w ogóle jest możliwa do wydobycia w Kamieniołomach Śmierci. Na środku pomieszczenia stało ogromne biurko ze srebra. Tak, tak ze srebra, w którym poświata księżyca odbijała się niesamowicie zimną bladością. Było ono tak ciężkie, że żaden złodziej nie byłby w stanie go wynieść (o ile udałoby mu się przeżyć wymyślne pułapki Gomeza). Z wielkich, obrzydliwie brudnych okien spływały czarne zasłony. A cały pokój oświetlało zaledwie osiem świec.
- Margaret van Helden! Co za miła niespodzianka! – zawołał Ashton na jej widok.
- Gomez! Jeśli myślisz… Jeśli nadal myślisz, że za ciebie wyjdę to wybij to sobie ze łba.
- Ależ, po co od razu takie ostre słowa?
- Zamknij się! – była wyraźnie wściekła, zresztą nic dziwnego skoro straciła część swojej posiadłości. – Zabiłeś mojego ojca, utopiłeś moją matkę, zniszczyłeś niemal całą moją rodzinę, a teraz gnębisz jeszcze mojego najmłodszego brata Alucard’a!
- Robię to tylko po to, aby zdobyć ciebie, co nie jest łatwą sztuką. – powiedział Gomez. – Poza tym twój ojciec sam strzelił sobie w głowę, a matka wpadła do rzeki, bo przechodziła przez most, który i tak kiedyś by się zapadł. – dodał bardzo spokojnie.
- I tak mnie nie dostaniesz! Prędzej zginę niż pozwolę na to, aby być twoją żona! – widać było, że Margaret była coraz bardziej zdenerwowana. – I nie pozwolę siebie uwięzić w tym paskudnym miejscu, gdzie sprzątaczki nie było od wieków, a kobiet od milionów lat!
- Mi to nie przeszkadza, więc i tobie nie powinno… Zresztą i tak wyniszczę was wszystkich, co do nogi, a na końcu zmuszę cię siłą do małżeństwa ze mną i urodzenia mi syna. A potem możesz się zabić. – ostatnie zdanie wysyczał jej prosto do ucha.
- Twoja obrzydliwość płynie nawet z twoich włosów Gomez! Jednakże źle trafiłeś, bo nie boję się twoich gróźb i nie ugnę się przed nimi NIGDY!!!
- To się jeszcze okaże. – powiedział wracając powoli na miejsce za biurkiem.
- Jesteś tak samo bezduszny i nieczuły jak bryła lodu zwisająca z dachu twego zamku. – powiedziała Margaret i zabrała się do wyjącia.
- Do zobaczenia! – zawołał za nią z paskudnym uśmieszkiem na swojej szarej gębie.
- Do nie miłego i nie zobaczenia! – odkrzyknęła i zniknęła za frontowymi drzwiami zamku, które z głośnym zgrzytem zatrzasnął za nią Carl.
     Ashton zadowolony z siebie ponownie podszedł do okna tym raem w celu zobaczenia jak hrabina van Helden wkurza się i miota po podwórzu. Jednak to, co ujrzał za oknem sprawiło, iż krew w jego żyłach zatrzymała swój bieg. Nie zdążył nawet krzyknąć, kiedy ów coś zaatakowało go z tak ogromną siłą, że stracił przytomność.
     Margaret popatrzyła na okna ponurego zamczyska.
- Żeby cię coś zżarło, Gomez.- pomyślała z niesmakiem.
     Była wściekła. Co ten palant sobie wyobrażał, że może mieć, każdą pannę na wydaniu w tym mieście? Wnerwiało ją to, że mógł bezkarnie niszczyć jej rodzinę, powoli lecz regularnie.
- Żeby cię twoje sumienie żywcem zeżarło. – pomyślała znowu.
     I w tym momencie usłyszała przeraźliwy krzyk, Gomeza, a po chwili jego rozszarpane ciało spadło z nieba prosto do jej stóp. Wtedy po raz pierwszy w życiu była naprawdę przerażona:
- Ratunku!!! Pomocy!!! Nieeeeeeeeeee…!!!

     Mary obudziła sie cała zlana potem, jakby dopiero, co wyszła spod prysznica. Usiadła na łóżku. Była za pięć szósta rano. Miała jeszcze godzinę do tego, aby wstać do pracy. Jednak nie położyła się znowu, wręcz przeciwnie, wstała, ubrała szlafrok i zeszła do kuchni, aby zrobić sobie kawę. Po drodze w salonie włączyła telewizor:
 
” A teraz przedstawimy państwu najświeższe wiadomości z kraju i ze świata. Na Brooclyn Boulward zderzyły się trzy samochody, dwie osoby są ranne, jednak ich życiu nie grozi niebezpieczeństwo. Nikt nie zginął.
Rząd postanowił zamknąć szkoły z powodu śnieżnych nawałnic nawiedzających…”

     Mary już nie słuchała. Jej myśli krążyły niczym satelita wokół snu. Ten sam sen śni się jej od 20 lat. Na początku pojawiał się dwa razy w roku, potem, co dwa miesiące, następnie dwa razy w miesiącu, potem, co trzy dni, a ostatnio, co noc. W kółko śni jej się to samo, ten sam zamek, ten sam wystrój, ten sam facet i to samo ciało, tak samo to wszystko wygląda. Zalała kawę i wróciła do salonu. Wiadomości dobiegały końca…

„…Teraz wiadomość z ostatniej chwili. Znaleziono rozszarpana zwłoki 35-letniego Martina Gomeza w polu kukurydzy na peryferiach Los Angeles. Policja podejrzewa, że kiedy wracał on z suto zakrapianej imprezy, to natknął się na watahę wilków z pobliskiego lasu…”

     Obraz z akcji policyjnej migał na ekranie ukazując ciało zmarłego. Widok był straszny. Mary upuściła filiżankę z kawą, która uderzyła o podłogę rozsypując się na drobne i rozlewając swoją zawartość. Ciało Martina Gomeza wyglądało identycznie jak ciało Gomeza z jej snu.

Hajime ni.

     Nie wszystko jest takie jakie byśmy chcieli, aby było. My sami nie jesteśmy tacy, jak nam się wydaje. Czy nasza obecność na Ziemi jest tylko przypadkiem, czy może celowym działaniem jakiejś nieznanej nam siły? Czy sny, to tylko nasza wyobraźnia ubrana w bardzo realne obrazy? A może sny są namiastką poprzedniego lub równoległego życia? Może, to brama pomiędzy tym naszym wcieleniem, a poprzednimi? Brama przez, którą za życia na ziemi możemy przejść do innego wymiaru? Brama przez, którą całkowicie przejdziemy dopiero po śmierci?