sobota, 31 lipca 2010

AKIRA XIX - HAKEN NO SHI

     Caroll włączyła telewizor, była ciekawa, czy pokażą coś na temat jej ostatniej sprawy. Była adwokatem biznesmana z Tokyo, którego oskarżono o zamordowanie żony. Jednak sprawa od początku była przesądzona na korzyść jej klienta. Okazało się bowiem, że morderą jego żony był jej brat. Zazdrościł on siostrze pieniędzy jakie zarabiał mąż kobiety.
     „… Uwaga! Informacja z ostatniej chwili! Prosimy o zamykanie wszystkich wejść i okien w domach oraz mieszkaniach. W mieście grasuje niezidentyfikowany osobnik , który gryzie swoje ofiary i wysysa z nich krew. Do tej pory zginęło już 40 zakonników z Zakonu Kartuzów pod Grenoble i już 27 osób w samym Los Angeles.”
     Spiker przeszedł następnie do dalszej części wiadomości. Caroll wzdrygnęła się nieco. Jeszcze niedawno była dość głośna sprawa dotycząca Martina Gomeza, a już dzieje się coś nowego. Mimo woli podeszła do okien i pozamykała je. Kiedy szła sprawdzić, czy zamknęła drzwi wejściowe, usłyszała szmer na korytarzu. Nie zdążyła jednak do nich dobiec, aby zamknąć zasówę. Dzrwi otworzyły się z rozmachem, a przed nią stanął stanęła wysoka postać w czarnym płaszczu. W pierwszej chwili myślała, że to ten nieznajomy z pomarańczowymi oczami. Dopiero po sekundzie zobaczyła, że owa postać jest umazana krwią.
- Boże! – krzyknęła wycofując się do salonu.
- Ha ha ha! Bóg ci nie pomoże Margaret van Helden. – zaśmiał się przybysz grobowym głos.
     Caroll cofnęła się jeszcze bardziej. Jednak jej przerażenie sięgnęło zenitu, kiedy postać ściągnęła kaptur, który chronił ją przed słońcem. Był to mężczyzna o kruczo czarnych włosach. Miał dwa wystające po bokach kły, z których skapywała krew. Mężczyzna zbliżał się do niej coraz bardziej, a ona cofała się jeszcze dalej. Gdy znalazła się w kuchni rzuciła w nieznajomego wielkim nożem. Jednak mężczyzna podniósł do góry swą szponiastą dłoń, a nóż zatrzymał się w powietrzu, jakby zawieszony w próżni. Caroll podbiegła do lodówki. Nie miała już gdzie uciec…

Alucard przybył do domu Caroll i zastał otwarte na ościerz drzwi.
- Cholera! – zaklą.
     Przeszedł przez próg i powędrował za krwawymi śladami do kuchni, gdzie Hegemon trzymał w swoich szponach szarpiącą się dziewczynę.
- Zostaw ją paskudo! – wykrzyknął.
- Ha ha ha!!! – zaśmiał się tamten.
     Odwrócił głowę, ale nie zwolnił uścisku.
- Myślisz, że taki słabiak jak ty może mi zagrozić? – powiedział ironicznie – Jestem twoim wielkim przodkiem!
     W tym momencie Alucard ujżał jego olbrzymie nietoperze skrzydła, które wyprostowały się teraz.
- Zostaw moją siostrę w spokoju!
- Po moim trupie. Ha ha ha!!!
     W tym momencie Hegemon wgryzł się w białą szyję Caroll, Która upadła na drewnianą podłogę.
- Umarła dla tego świata. Żywa dla mojego świata. Naszego świata Alucardzie. Twoja siostra będzie moją sługą. – odparł Hegemon przewiercając van Heldena czerwonymi oczami.
     Wampir jednak nie miał zamiaru popuścić swojemu „panu” tej zniewagi płazem. Rzucił się na niego ze srebrnym mieczem, jaki jeszcze jako człowiek dostał od Margaret na swoje 20 urodziny…

     Caroll otworzyła oczy. Ból jaki czuła w okolicy aorty był niemal nie do zniesienia. Zamglonym wzrokiem zobaczyła dwie walczące ze sobą postacie. Nie wiedziała kim są, a oni nie wiedzieli, że ona jest żoną ojca wszystkich wampirów Hegemona.
- Giń smarkaczu. – odezwał się większy cień.
- Nigdy Hegemonie.
- Nie bądź dzieckiem Alucardzie. Prędzej czy później twoja siostra i tak zostałaby wampirem…
     Feris nie słuchała już dalej. Wiedziała, że musi się pozbyć Hegemona raz na zawsze. Wpadła na genialny pomysł. Podczołgała się do wielkiego okna, które miało przyciemniane szyby.
- Alucard załóż kaptur i odwróć się tyłem do okna! – krzyknęła po czym nacisnęła zielony guzik.
     Sprawił on momentalnie, że okno się rozjaśniło i do pomieszczenia wpadły promienie słońca. Alucard zdążył w ostatniej chwili uskoczyć w cień. Jednak Hegemon za późno zrozumiał komendę Feris.
- Zemszczę się niewdzięczna kobieto!!! – wykrzyknął, kiedy ostatnie promienie słońca nad Los Angeles spalały jego wampirze ciało.
     Alucard założył kaptur i podszedł do kobiety leżącej pod oknem.
- Nie jesteś Margaret, prawda? – spytał.
- Nie. Jestem Feris Abigail.
- A więc to był twój mąż.
- To był tyran, który nie pozwalał mi cieszyć się miłością. – powiedziała spuszczając głowę.
     Alucard pomógł jej wstać i oboje otworzyli owo wielkie okno w kuchni Caroll McKalvin, a raczej Feris Abigail, a witr rozwiał szczątki Hegemona.

środa, 21 lipca 2010

AKIRA XVIII - RIBASU HASHA NO

     Merte otworzył oczy. Wydawało mu się, że jest jak dziecko we mgle. Rozejrzał się po celi. Spojrzał na niewielkie okienko znajdujące się powyżej łóżka. Księżyc świecił jasną poświtą.
- I znowu noc. – pomyślał.
     Dziwnym zrządzeniem losu te krótkie momenty, kiedy się budził trafiały się, albo późnym wieczorem, albo w nocy. Już nie pamiętał blasku słońca, w którym jako dziecko lubiał się wygrzewać.
- To pewnie te środki nasenne – pomyślał znowu. – sprawiają, że przesypiam całe dnie.
- Ale chce mi się pić. – te słowa wypowiedział na głos nie świadomy obecności kogoś jeszcze.
- Już niedługo się napijesz do syta. – odparła ciemna posać w rogu obok drzwi.
- Kim, kim ty jesteś? – spytał zaskpoczony zrywając się z łóżka i wciskając w przeciwległy róg.
- Kimś kogo nie znasz, a kto zna ciebie. – odparła postać.
- Nie jesteś lekarzem…
- Nie. Ha ha ha!!! – cień roześmiał się złowrogo, jakby zza grobu. – Jestem Krwawy Oblubieniec i pilnuję ciebie odkąd tylko mój pan podarował ci nowe życie.
- Nowe życie…
- Tak nowe życie.
      Tą niezbyt inteligentną rozmowę przerwało gwałtowne otworzenie się drzwi. Do pomieszczenia wszedł lekarz (jakiś inny tym razem) oraz dwóch jego pomocników. Jeden z nich zapalił swiatło, które trochę oślepiło zakonnika, ale szybko się do niego przyzwyczaił.
- Jak się dzisiaj czujemy? – spytał lekarz.
- Całkiem dobrze. Tylko chce mi się pić. – wychrypiał Merte
- Oh!!! Musisz jeszcze wytrzymać. Zrobimy tylko niezbędne badania i się napijesz. Póki co wyjdź z tego kąta i połóż się spokojnie na posłaniu.
     Merte posłusznie wykonał polecenie zerkając w stronę ciemnej postaci. Jednak prócz pustego kąta nic tam nie zobaczył.
- Tak lepie. – odparł lekarz i wyciagnął ze swojej torby strzykawkę.
- Jest pan dziwnym przypadkiem. – powiedział jeden z asystentów lekarza. Wysoki blondyn, który zmierzył mu ciśnienie i puls. – Nie ma pan pulsu, a cisnienie jest niższe niż dopuszczalna norma. Zwykły człowiek przy takim ciśnieniu by wykorkował. – powiedział i uśmiechnął się jakby do siebie, ukaując rząd równych, lekko pożółkłych zebów. Najprawdopodobniej palił papierosy.
- Tak. Pan zakonnik jest naprawdę wyjątkowym przypadkiem. – odparł lekarz wbijając strzykawkę w żyłę Merte.
     Kiedy Merte zobaczył wpływającą krew, to najpierw zrobiło mu się słabo. Po chwili jednak spojrzał na szyję lekarza i niemal słyszał jak tetni w niej życie. W tej chwili pękła żarówka.
- Cholera!!! Co się dzieje??? – to blondyn zawodził swoim piskliwym głosem.
- Zapal to cholerne światło!!! – wrzasną drugi asystent, szatyn.
- Aaaaaa!!! – usłyszeli krzyk lekarza.
     To Merte wbił się kłami w jego szyję i łapczywie wysysał z niej krew.
- Doktorze!!! – wrzasnęli obaj asystenci jednocześnie.
     Zakonnik, kiedy wypił krew z lekarza, nie czekając ani sekundy zabrał się za szatyna.
- Rat… – głos szatyna zamarł w połowie.
- Matko jedyna co się dzieje? – wychlipiał blondyn, który powoli przesówał się w kierunku drzwi, przez które weszli.
     Nagle usłyszał głos.
- Jam jest Hegemon! Władca wszystkich wampirów istniejących na tym świecie! Odrodziłem się na nowo, aby zniszczyć do końca to co zacząłem niszyć miliony lat temu! A w krwi twojej tkwi moja siła.
     Blondyn ostatnie zdanie usłyszał bardzo wyraźnie, gdyż Merte, a raczej Hegemon wyszeptał mu je do ucha. Po czym przejechał jezykiem po jego szyi i wbił się w nią kłami. Kiedy wypił przedostatnią kroplę jego krwi, otworzył drzwi celi i niczym wiatr pomknął zabijać innych zakonników.
Po opuszczeniu celi przez Hegemona, Krwawy Oblubieniec również opuścił to miejsce spiesząc powiadomić wszystkie wampiry o odrodzeniu się ich Pana i władcy.

czwartek, 8 lipca 2010

AKIRA XVII - HAKEN NO REKISHI

     Alucard chodził nerwowo po swojej krypcie. Martwił się o człowieka, któremu uratował życie ledwie dwa dni temu. Okazało się bowiem, że uratował mnicha z zakonu Kartuzów założonym w 1084 roku. Alucard jako wampir rządził się swoimi prawami i nie straszne mu były ani boskie, ani szatańskie przybytki. Nie był bowiem na usługach ani jednego, ani drugiego. A wszystko dlatego, że jego przodkiem, a raczej przodkiem rasy wampirów był niejaki Hegemon. Sama nazwa hegemonia oznacza przewodnictwo. Zaś Hegemon nie dość, że przewodził całej Aplacji to jeszcze był typem człowieka tak skąpego, że jego żona cesarzowa Feris chodziła ubrana gorzej niż najuboższe wieśniaczki w tym nękanym przez niego kraju. Cesarz bowiem miał skarbiec wypchany po brzegi i część złota musiano ładować do skrzyń i wywozić w góry, aby zrobić miejsce na kolejne kosztowności. Wszyscy, którzy poznali miejsce składowania skarbu ginęli zabijani przez łuczników nieświadomych, że zabijają swoich własnych kolegów i współobywateli. Hegemon dla siebie samego kupował najdroższe i najbardziej wyrafinowane rzeczy. Zatrudniał ponadto 4 złotników, którym płacił ledwie 2 szylingi na miesiąc. Gdzie złotnik w mieście zarabiał za jeden wyrób od 8 do 14 szylingów. Jego kraj cierpiał skrajną nędzę z powodu bardzo wysokich podatków jakie na nich nakładano. Podczas, gdy cesarz pławił się w luksusach życia powszedniego. Cesarzowa Feris zaś była niegdyś piękną kobietą, jednak u boku Hegemona straciła dawną promienność i popadła w depresję. Zamknęła się w najwyższej wieży w zamku i nie opuszczała jej, aż do ostatnich chwil swego smutnego życia. Mówiona, że zmarła z tęsknoty za mężczyzną, którego kochała, a którego musiała pozostawić dla cesarza. Gdyż Hegemon podczas jednego z nielicznych balów wdawanych w jego zamku, na którym nic nie wskazywało na jego skąpstwo, poznał tą młodą i niezwykle szlachetną kobietę. Była ona najpiękniejszą panną na balu mimo, iż jako daleka krewna z rodu Abigailów nie należała do wytwornego grona najbogatszych. Jednak dziewczyna przybyła na zamek Hegemona tylko dlatego, że jej kuzynka Sophia Lancast była zaproszona na bal z osobą towarzyszącą, a że nie miała z kim iść to zabrała Feris ze sobą. I tak oto Hegemon zniszczył życie Feris z nieznanym nikomu mężczyzną, którego kochała tak bardzo, że jej serce pękło z tęsknoty za nim. Hegemon po śmierci żony stał się jeszcze większym ciemiężycielem dla swego ludu niż do tej pory. Kazał zlikwidować wszelkie ośrodki wiary, zarówno katolickiej jak i protestanckiej. Surowo zabronił wzywać imion bogów, a nawet samego szatana. Kazał sobie przywozić raz w tygodniu 4 nałożnice, z którymi zabawiał się pod osłoną nocy. Z tych nocnych igraszek urodziło się 60 dzieci i każde z nich było wampirem w najczystszej postaci. Nikt bowiem nie wiedział, że nałożnice były jedynie pokarmem dla potomstwa Hegemona. Cesarz bowiem był jednym z siedmiu ówcześnie istniejących wampirów. Dzieci jego w liczbie 27 nadal władały w okolicach dawnej Aplacji, jednak podczas wojny, w której Anioł stracił swą moc podzielili się oni na dwie grupy. Jedna bardzo żarłoczna została zamknięta w jaskiniach, skąd nie ma wyjcia i pewnie wyżarła siebie na wzajem. Druga zaś, do której poprzez talizman trafił Alucard zamieszkiwała Zakazane Miasto. Teraz jednak van Heldena martwił fakt, że ów mnich bardzo szybko się przemieniał, a to mogło oznaczać tylko jedno. Zakonnik był jego krewnym jednak nie w linii bezpośredniej. Normalny człowiek bowiem podlegał przemianie przez czas dość długi jak na niego samego, bo trwało to od 7 do 10 dni. Alucard, aby nie stracić tak „cennego nabytku” wysłał do pilnowania mnicha Krwawego Oblubieńca oraz jego kochanka Jamesa, a także piękną Serfinę, aby tamci dwaj nie zajmowali się sobą tylko obserwowaniem zakonnika. Dzięki telepatii jaką dzielił z Krwawym Oblubieńcem Alucard dowiedział się, że zakonnik ma na imię Merte i pochodzi z dość dziwnej rodziny zamieszkującej na obrzeżach Grenoble. Jego brat zginął dość niedawno w niewyjaśnionych okolicznościach. Mówi się oficjalnie, że w wypadku samochodowym, jednak wersja ta nie jest zbyt wiarygodna. Bertrant Dubaur, bo tak nazywał się brat mnicha prowadził różne dziwne interesy. Alucardowi przypomniało się jak kiedyś jego ojciec wymienił nazwisko Dubaur przy jakiejś mało godnej uwagi okazji.
- Alucardzie. Przypominam ci o balu w moim zamku. – powiedziała nagle Simona White wchodząc nieproszona do jego krypty.
- Sim może nauczysz się wreszcie anonsować swoje wizyty? – odparł złośliwie.
- Wybacz, ale ty się nie anonsujesz, mój drogi.
- Sim, ja się anonsuję tylko nic na to nie poradzę, że masz lokaja, który ma sklerozę. Poza tym nie jestem twój i mimo najszczerszych chęci nie skorzystam jednak z twojego zaproszenia.
- Dlaczego? – spytała Simona układając usta w ciup.
- Ponieważ mam teraz coś innego na głowie…
- Ale wojna się przecież skończyła. – powiedziała podnosząc nieco głos.
- Wojna się jeszcze nie skończyła.
- Jak to! Przecież wygraliśmy z wilkołakami? – odparła oburzona.
- Ale wilkołaki to dopiero początek. A teraz proszę cię wyjdź z mojej krypty.
- Chyba sobie ze mnie żartujesz?
- Nie żartuję. – powiedział tak spokojnie jak tylko potrafił mimo, że miał ochotę wyprowadzić jej lodowatość na schody wychodzące na zewnątrz i kopnąć ją w pewną część ciała.
- Jaką ty jeszcze wojnę przewidujesz? Nic gorszego od faktu, iż Krwawy Oblubieniec migdal się z Jamesem już nie może się przytrafić…
- Owszem może.
- Niby co?
- Powrót wielkiego Hegemona w postaci mnicha z zakonu Kartuzów.
- Nie wierzę. Przecież Hegemona pochowano twarzą do dołu…
- To nie był Hegemon lecz jego sobowtór. – przerwał jej.
- Sobowtór!!! – zakrzyknęła przerażona.
- Tak mi się wydaje, bo człowiek, któremu dwa dni temu uratowałem życie zbyt szybko przemienia się w wampira.
- Tylko Hegemon miałby na tyle siły, aby jako człowiek zmieniać tak szybko swą postać…
- Tak. Tym bardziej, że człowiek ów był nieprzytomny, kiedy wbijałem mu swe kły w szyję.
- Teraz musisz pilnować, aby nie odnalazł Margaret. – powiedziała tonem zatroskanej żony.
- To prawda. Muszę ją ukryć przed nim. Mam tylko nadzieję, że podczas ugryzienia nie odczytał wszystkich moich wspomnień.
- Miejmy taką nadzieję.
- Miejmy… – odparł po czym zmienił swą postać w nietoperza i wyleciał przez jedyny otwór jaki był w tym pomieszczeniu. Musiał raz jeszcze spotkać się z Caroll McKalvin.

niedziela, 4 lipca 2010

AKIRA XVI - HENKAN

     Merte obudził dzwon bijący na poranną mszę. Ów dźwięk był tak nieznośny, że Merte aż wstał na równe nogi cały mokry od potu. Wziął wiszący na wbitym w drzwi gwoździu habit i powlókł się noga za nogą do łaźni. Był tak zmęczony jakby całą noc robił w kamieniołomach. Zwykle był rześki i wypoczęty a dzisiaj czuł się poprostu koszmarnie. Nawet współzakonnicy patrzyli na niego dziwnym wzrokiem kiedy szedł przez łaźnię do swojego boksu. Wszedł pod prysznic chcąc zmyć obrzydliwy sen, który mu się śnił. Śniło mu się, że pożera ludzi aby samemu przeżyć. Ich krew dawała mu siły do przetrwania.
- Brrrr… – otrząsnął się.
     Zakręcił wodę, wytarł się z zamkniętymi oczami i ubrał habit. Zaniósł piżamę do pralni a następnie powędrował do kuchni gdzie czekała go praca. Wszedł do obszernego pomieszczenia gdzie stały piece, kotły i różne inne kuchenne przyrządy.
- Chłopcze. Nie żal ci życia na zakonne mury? – spytał go jeden z kucharzy nie wiele starszy od niego.
- Chłopcze? Młody wiek? James jestem nie wiele młodszy od ciebie. Jakieś ja wiem może pięć lat zaledwie. – powiedział Merte.
- Co? – zdziwił się tamten – Wyglądasz na jakieś dwadzieścia lat i ani roku więcej!
- Nie drocz się ze mną James. Przecież mnie znasz. Merte nie poznajesz?
- Me…Merte??? Niemożliwe! Chyba się z nim zamieniłeś.
     Tym razem to Merte był zaskoczony.
- Przepraszam na chwilę. powiedział.
     Czym prędzej poszedł do holu zakonu gdzie wisiało stare średniowieczne lustro. Spojrzał w nie i nie mógł uwierzyć własnym oczom. Rzeczywiście James się nie mylił. Merte wyglądał na dwudziestolatka!
- Boże! – krzyknął Merte po czym zemdlał upadając na kamienną posadzkę zakonu.

3 godziny później
     Otworzył oczy i zobaczył nad sobą pięć postaci. Jedną był przeor zakonu. Drugą zakonny lekarz a trzech pozostałych nie znał. Na pewno nie byli to mnisi. Co prawda byli w długich płaszczach, lecz płaszcz to nie habit. Lekarz z przeorem podnieśli go z posadzki.
- Jak się czujesz mój chłopcze? – spytał przeor, stary, siwy ale dość silny jak na swoje dziwięćdziesiąt sześć lat.
- Tragicznie. – odparł powoli Merte.
- To zrozumiałe, w końcu uderzyłeś się w głowę. Podejrzewam lekki wstrząs mózgu. – odparł lekarz.
     Merte obrócił się za siebie kiedy przeor i lekarz nieśli go do jego celi, aby położyć na łóżku. Jednak nie zobaczył nic prócz pustki zakonnego holu.
Musiało mi się wydawać przez ten upadek. – pomyślał.
Zakonnicy położyli go na posłaniu.
- Teraz zrobię ci zastrzyk, żebyś odpoczął. – powiedział lekarz.
     Merte nie powiedział nic, tylko zamknął oczy. Lekarz zrobił mu zastrzyk po czym wraz z przeorem wyszli z pomieszczenia szemrząc coś między sobą. Zakonnik poczuł jeszcze większą senność niż po porannym przebudzeniu. Otworzył jednak jeszcze oczy i ujrzał ponownie trzy postacie w płaszczach, które widział w holu. Chciał coś powiedzieć, ale nie mógł wydobyć z siebie słowa. Zamknął oczy i zapadł w niespokojny sen.